Było bardzo późne popołudnie. W
sumie może lepiej brzmi: wczesny wieczór. Słońce bardzo powoli chowało się za
horyzontem. Ostatnie kilka dni poświęciłam na zwiedzanie tego wielkiego
zamczyska. Zazwyczaj wyciągałam Klementynę, ale dzisiaj zostawiłam ją w
spokoju.
Wczoraj odkryłam starą salę do
ćwiczeń. Stwierdziłam, że to idealne miejsce dla mnie.
Pomieszczenie nie było
przesadnie wielkie. Trochę zakurzone, w zachodzącym słońcu miało swój własny
urok. Jedną ze ścian zajmowały sięgające od podłogi do sufitu okna. Materace
zostały upchnięte w kącie. Bronie leżały w stojakach, ale niektóre z nich
powieszone były na ścianach. Sala od dawna była nieużywana.
Kichając co chwila przeciągnęłam
zakurzony materac pod okna. Ręcznikiem wyczyściłam go najlepiej jak umiałam.
Powinno wystarczyć.
Joga, tego mi było trzeba.
Wiecie jak to jest, gdy ktoś wam
przeszkodzi, gdy myśleliście, że odnaleźliście spokój? Dokładnie. Też mam
ochotę zabić tego osobnika. Zirytowana odwróciłam się w stronę wejścia.
Zacisnęłam zęby przypominając sobie, dlaczego unikam mężczyzn.
Jakby to określić. Całkiem
zdrowy okaz stał przede mną. I nie sposób nie było patrzeć na jego klatę, która
była niemalże idealnie wyrzeźbiona. Dałam sobie mentalnego kopa, wykrzykując w
głowie, że nawet najładniejsze opakowanie czekoladek tuczy.
Przybysz uniósł jedną brew
obserwując mnie. Opuściłam lekko swoją aurę, aby go wyczuć. Raczej to nie był
wampir.
- Walkiria? - Praktycznie
zachłysnęłam się powietrzem.
O walkiriach mówiło się
dziewice-wojowniczki. Teraz sobie wyobraźcie mężczyznę, który jest walkirią! Do
dzisiaj nie mam pojęcia skąd one się biorą. Całkiem wygodne jest do przyjęcia,
że biorą się z kapusty, albo przynosi je bocian. Belladona pewnie by wiedziała,
a jak nie to by się dowiedziała. Będę musiała do niej zadzwonić.
Mrużąc oczy wpatrzyłam się w
jego aurę dostrzegając jakieś ciemne złączenia. Ni w cholerę nie mam pojęcia co
to jest, a nie mam głowy by się zastanawiać.
- Ciemna nimfa? - Odrzucił
piłeczkę, a ja momentalnie się nadąsałam. Mężczyzna parsknął. - Skoro już
wymieniliśmy uprzejmości... Co tu robisz?
Spojrzałam na matę za sobą. Czy
to nie oczywiste?
- Joga? - Spojrzałam na niego
jak na idiotę.
- Przynajmniej nie rzucasz
dziećmi - parsknął. Wtedy dostałam olśnienia.
- To ty jesteś tym kolesiem od
czarnej mazdy! - zawołałam, gdy już zmusiłam swoje szare komórki do wysiłku.
- Wolę jak mówi się do mnie po
imieniu. Logan - powiedział wyciągając dłoń w moim kierunku. Zawahałam się.
Czemu? Sama nie wiem. To był chyba jakiś głęboko zakorzeniony instynkt, który
niewiele znaczył.
- Katharina - uśmiechnęłam się
lekko. Nic nie poradzę na to, że ciągnie mnie do przystojnych mężczyzn. Więc
moją jogę szlag trafił, gdy dałam się wciągnąć w pogawędkę o niczym.
*
Zaciągnęłam Klementynę i naszego
strażnika (zgadnijcie kto nim był!) do sklepu ze sprzętem komputerowym.
Poprosiłam sprzedawcę, aby znalazł dla nimfy jakiegoś ślicznego laptopa.
- Katharino, naprawdę nie
rozumiem po co mi laptop - Klementyna od początku była przeciwna temu
pomysłowi. Westchnęłam zirytowana. Chyba zaczynałam rozumieć jak bardzo
musiałam wkurzać innych.
- Ponieważ będziesz musiała
uczestniczyć w spotkaniach, a na nich zazwyczaj dostajesz dużo bzdurnej
makulatury. Musisz to wszystko mieć przy sobie, aby przekonać tych imbecyli, że
są idiotami.
Klemetyna patrzyła na mnie jakby
nic nie rozumiała. Pewnie tak też było. Kolejne westchnienie opuściło moje
usta.
- Wiesz jak wygląda struktura
władzy, tak?
- Johnatan jest najwyższym i ma
jeszcze dwóch pomocników. Wojownika i behawiorystę.
Teraz była moja kolej na
zrobienie nierozumnej miny. To tak to się fachowo nazywa? Logan zupełnie jakby
miał dostęp w moje myśli parsknął cicho.
- No tak. Ale trzy, a nawet
czasami cztery razy w miesiącu są spotkania zarządu. Prawnicy, szpiedzy,
wojownicy kogo sobie tylko zażyczysz. No i najważniejsza uwaga. Nie ma tam
kobiet. Musisz więc przebić się przez te bagno testosteronu, dojść do głosu i
postawić na swoim. Możesz się powołać na autorytet Cynthiany. W sumie to dobry
argument do grożenia.
- Grożenia! Nie posunę się do
czegoś takiego! - Klementyna sapnęła oburzona.
Zazgrzytałam zębami. Trzeba
spróbować z innej strony.
- Widziałaś może szpital w Nowym
Jorku? - zapytałam słodko. Biedna nimfa była tak naiwna, że mnie nie
przejrzała.
- Oczywiście, jest cudowny!
Wykonałaś świetną robotę - uśmiechnęła się promiennie.
- Jak myślisz, jakie musiałam
wyłożyć argumenty, aby bezmózgie istoty zwane mężczyznami, odpuściły i
pozwoliły mi wprowadzać zmiany w ich systemie?
- Nie masz zbyt dobrego zdania o
mężczyznach - zauważył Logan.
- Masa doświadczenia. - Skrzywiłam
się w czymś co miało być uśmiechem.
Naszą rozmowę przerwał
sprzedawca kładąc na blacie trzy laptopy w różnych kolorach.
- Oh, jakie śliczne! -
westchnęła Klementyna. To były totalnie spokojne, pastelowe kolory. Różowy i
błękitny od razu odrzuciła. Wahała się między białym na zielonym. - A jakiego
koloru ty masz laptopa? - zwróciła się jakbym była jej jakąś idolką.
- Czarnego - odparłam
beznamiętnie, wzruszając ramionami. Logan zaczął się śmiać.
*
Nawet nie zdawałam sobie sprawy
ile tak naprawdę mam obowiązków. Dopiero
wyliczanie ich i dokładne tłumaczenie pokazało mi, że odwalam kawał dobrej
roboty. Klementyna była idealną uczennicą. Chciała wiedzieć wszystko.
Zasypywała mnie toną pytań, aż miałam ochotę wrzeszczeć na nią i kazać się
wynieść.
Nie wiem co Cynthiana sobie
myślała wybierając nimfę o tak łagodnym i pasywnym usposobieniu. Nie
wyobrażałam sobie, aby potrafiła się sprzeciwić zarządowi.
Dzisiaj na "śniadanie"
szłam sama. Klementyny nie było w pokoju kiedy pukałam, a robiłam to dość
głośno. Przecież nie będę sterczeć pod jej drzwiami, kiedy w moim brzuchu gra
istna orkiestra.
Drzwi do jadalni były otwarte. W
domu Johnathana był taki zwyczaj, że na śniadaniu pojawiał się praktycznie
każdy mieszkaniec. Wszyscy prowadzili luźnie rozmowy, czasami śmiejąc się.
Można powiedzieć sielanka. Nie dla mnie. Pomieszczenie było pełne wampirów,
które miały na mnie widoczną ochotę. Nie to, że coś do nich mam. Może nawet mi
to trochę pochlebiać, ale za nic w świecie nie dam ugryźć się wampirowi. Ku
mojemu zdziwieniu przy stole nie było Klementyny i Johnathana.
Postanowiłam pomyśleć o tym przy
jedzeniu. Ależ ja naiwna! W okamgnieniu miejsca dookoła mnie zostały
pozajmowane. Mój kubek z kawą zatrzymał się w połowie drogi do ust.
- Co? - burknęłam czując się
nieswojo, gdy wpatrywało się we mnie tyle par oczu.
- Chcieliśmy się upewnić czy na
pewno smakuje ci śniadanie - odpowiedział ktoś.
Spojrzałam na swój pusty talerz,
a potem wymownie na mężczyznę.
- Nałożyć ci ciasta? Jest
najlepsze w całym Buenos! - powiedział inny.
- A ziarna kawy...
-... sprowadzane z samej Belgii!
- ... każdy uwielbia...
W głowie zaczęło mi dzwonić.
Myślałam, że mi zaraz pęknie, a kawa nadal była nietknięta w połowie drogi do
ust.
- Dosyć! - wydarłam się na całą
jadalnię z hukiem odstawiając kubek na stół. Jej zawartość rozprysła się na
wszystkie strony, ale o dziwo nie na mnie.
Zapanowała cisza jak makiem
zasiał. Zerknęłam na mój kubek.
- Cholera jasna, moja kawa -
westchnęłam smutno.
Czyjś śmiech rozwiał wszystkich
moich towarzyszy. W końcu mogłam odetchnąć. Na chwilę, bo ktoś zajął miejsce
obok mnie.
- Jeśli nie masz kawy to nawet
się nie zbliżaj - mruknęłam rozglądając się po stole za dzbankiem.
- Będę taki miły i dobry, że
oddam ci swoją - Logan uśmiechnął się przesuwając swój kubek w moją stronę.
Jeśli myślał, że będę na tyle wychowana, że odmówię to się grubo mylił. Kawa to
kawa, a moja właśnie się zmarnowała.
- Super. - W moim głosie nie
było entuzjazmu, ale pojawił się szeroki uśmiech, gdy tylko trochę płynu
spłynęło do mojego gardła. Jestem w niebie! Odpowiedział mi chichot. Mój mozg
powoli zaczynał pracować.
- Od kiedy to przychodzisz na
śniadanie - zwróciłam twarz w stronę Logana dokładnie mu się przyglądając.
Chciałam coś z niego wyczytać, ale jedyne co udało mi się wywnioskować to, że
zdecydowanie lepiej wygląda bez koszulki. Ambitnie, wiem.
- Od zawsze - wzruszył ramionami rozbawiony
sięgając po tosty, przy okazji wrzucił jeden na mój talerz. Skrzywiłam się.
- Nie było cię na nim przez
ostatnie kilka tygodni - zauważyłam błyskotliwie.
- Miałem pewne sprawy do
załatwienia. - Uśmiechnął się tajemniczo co mogło oznaczać, że było to coś
ciekawego, ale mi nie powie. Skrzywiłam się.
- Gdzie Klementyna i Johnathan?
- Spacerują w ogrodzie.
No dobra, zdziwiłam się.
Unikałam wampirów jak ognia, głupio myślałam, że Klementyna robi to samo. W
sumie ona pozwalała jednemu regularnie się gryźć. Regularnie. Zmusiłam swoje
szare komórki do wysiłku. Minimum raz, albo dwa razy w tygodniu. To dość sporo
bliskiego kontaktu. Ciekawe, gdzie ją gryzie. Dziwna myśl zawirowała mi w
głowie.
- Zaraz wracam - przerwałam
Loganowi, który chyba coś do mnie mówił. Wyciągnęłam telefon ze spodni szukając
numeru Belladony. Muszę w końcu ją ustawić na szybkie wybieranie.
- Czyżby to dzwoniła moja
najlepsza przyjaciółka? - usłyszałam w słuchawce ironiczny głos.
- Też cię kocham - mimowolnie
uśmiechnęłam się szeroko.
- Czego chcesz? - westchnęła
Belladona, a w tle ktoś się zaśmiał.
- Cukiereczku, gdzie jesteś?
- W wieży saurona.
Nie mogłam się powstrzymać i
parsknęłam śmiechem.
- Jest Rose koło ciebie?
- No jasne. Dać cię na głośnik?
- No a jak?!
- Cześć, Kate! Jak tam słoneczne
Buenos? - usłyszałam radosny głos Rose.
- Powiedziałabym, że super, ale
przesypiam cały dzień, by prowadzić ten dziwny tryb życia.
Kolejne chichoty i śmieszki.
- Ej, Rose, ugryzienie wampira
może być przyjemne?
Cisza.
- Kate, ono zawsze takie jest.
Ktoś musiałby być naprawdę pokręcony, albo umierający, żeby ugryzienie bolało.
Dlaczego pytasz?
- Czyżby spodobał ci się jakiś
wamp, Rinnie? - Belladona zarechotała złośliwie.
Wywróciłam oczami, choć i tak
nie mogły tego widzieć.
- Nie, po prostu mam pewną
teorię... I nie, nie powiem ci dopóki nie będę pewna!
- Ale z ciebie zołza, wiesz?! -
Teraz była moja kolej na złośliwy rechot. - A właśnie, dziwolągu. Za niecałe
dwa tygodnie masz być w Nowym Jorku.
- Po co?
- No nie wiem czy pamiętasz, ale
wychodzę za mąż. No wiesz, to ta sytuacja, gdzie ubieram białą suknię, zakładam
welon, wyrzekam się innych mężczyzn na resztę życia i te sprawy.
Wybuchnęłam śmiechem.
___________________________________
Uno. Aurę Nimfy stopniowo publikuję na Wattpadzie. Byłoby super mega bardzo miło, gdybyście udzielili mi tam trochę wsparcia <3
Ostatnio wena w końcu mnie porządnie kopnęła w tyłek. Kilkanaście stron w tydzień może dwa? Bierę!
No i nareszcie jest!! :D
OdpowiedzUsuńSuper jak zwykle :*
Nie moge się doczakać następnego rozdziału! :)
Dziękuję! Jesteś mega kochana komentując każdy rozdział <3 :*
OdpowiedzUsuńA ty najlepsza dodając kolejne rozdziały :** <333
UsuńCo ja wiedzę..? :) Nowy wygląd- bardzo ładny xD
OdpowiedzUsuńPrzybywam, żeby cię pogonić troszkę. :D
Kiedy next?
Pozdrawiam :*
Dlaczego mi to robisz? Co się z tobą dzieje? Apeluję o nowy rozdział! :D
OdpowiedzUsuńGdzie ty jesteś ? Ja to chce wiedzieć co dalej a ty tak opuszczasz swoich czytelników ? Rozdział świetny i wogóle całe opowiadanie genialne no ale kiedy next ?! :)
OdpowiedzUsuń