Tom 2 - Rozdział 2



Po całej tej nudnej dworskiej etykiecie, podczas której zdążyłam się wszystkiego domyślić i poukładać pewne sprawy, mogliśmy przejść do sedna.
Cynthiana oficjalnie przedstawiła nam nimfę. Nazywała się Klementyna. Z tego co kojarzyłam miała około dwudziestu lat. A pewna byłam tego, że jest czystą nimfą. Obstawiałam, że była nimfą powietrza, albo wody. Jej aura była ciepłoniebieska. Wiedząc co się zaraz wydarzy, oczekiwałam reakcji innych z głupim uśmieszkiem na twarzy. To może być zabawne.
- Moi mili, Klementyna będzie oficjalną wysłanniczką dworską Ameryki Południowej.
Johnatanie, mam nadzieję, że dobrze się nią zaopiekujesz. - Głos królowej pieścił uszy zebranych.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem na reakcję innych, ale udało mi się to zdusić do lekkiego kaszlu. Johnatanowi (już wiem jak ma na imię!) odpłynęła krew z twarzy. Czyżby słyszał o moich wyczynach i sam obawiał się mieć pod opieką nimfę? Uśmiechnęłam się na tę myśl. Klementyna zaś była lekko przestraszona. To akurat zrozumiałe.
Rafael i demony zesztywnieli na chwilę, a potem szybko zaakceptowali fakt. Poczekajcie jeszcze na wisienkę na torcie to dopiero dostaniecie apopleksji! Znowu musiałam zakaszleć by nie wybuchnąć śmiechem. Cynthiana zgromiła mnie wzrokiem. Nie za wiele to dało, gdy stojący obok niej Roman także starał się nie uśmiechać.
- Katharina - z naciskiem wypowiedziała moje imię, pewnie starając się przywołać mnie do porządku. Cóż, nie działało - także pojedzie do Buenos Aires. Pomoże Klementynie się zaklimatyzować i wskaże jej obowiązki. Johnatanowi pokaże jakie miejsce będzie zajmować Klementyna.
No nie mogłam już wytrzymać. Zaczęłam gwałtownie kaszleć, a do oczu napłynęły mi łzy. Rufin z Rafaelem wyglądali jakby dostali cios w twarz. Niespodzianka!
O całym planie wiedziałam. Cynthiana kilka miesięcy temu poprosiła, żebym pojechała do innych najwyższych. Chciała powoli umieścić u każdego nimfę. Jako, że jestem już doświadczona w tej sprawie, mam być podobno idealnym przewodnikiem i wzorem do naśladowania. Tak, ja też się uśmiałam jak to usłyszałam.
- Abyście były bezpieczne wśród wampirów, musicie podzielić się krwią z Johnatanem - przemówił Roman, a mnie od razu spełzł uśmiech z twarzy.
Momentalnie się wyprostowałam i byłam pewna, że wyglądam na przerażoną. Tak też się czułam.
- Chcę, byście były bezpieczne. - Cynthiana wydawała się naprawdę zatroskana. Klementyna po chwili wahania skinęła głową.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Doskonale pamiętam jak czułam się, gdy gryzł mnie Sebastian. Na samo wspomnienie przebiegły mnie ciarki. Wzdrygnęłam się zamykając oczy. Gdy to zrobiłam przed oczami pojawiły się makabryczne obrazy z piwnicy. gwałtownie otworzyłam oczy, a krzyk uwiązł mi w gardle.
- Katharino, to dla twojego dobra. - Przekonywała królowa.
- Nie! - wyrzuciłam z siebie. Mój krzyk przypominał rozpaczliwy pisk. - Nie! Nie! Nie!
Jeszcze chwila i panicznie tupnęłabym nogą. Całe towarzystwo spojrzało na mnie zdezorientowane. Zebrała się we mnie złość, że oni nic nie rozumieją.
- Nikomu nie dam swojej krwi! - Wskazałam ręką na Johnatana. - Nie jest wystarczająco silny i potrzebuje jeszcze naszej mocy!?
Krew nimf jest unikalna ze względu na swoje właściwości. Gdy ktoś z nieśmiertelnych się jej napije zyskuje nowe zdolności, a te, które już ma, ulegają znacznej poprawie. To dlatego nimfy tak często porywano, mordowano, więziono. Sama o tym dowiedziałam się rok temu, gdy Sebastian przetrzymywał mnie w piwnicy drenując z krwi.
Chyba już niektórzy z nich zapomnieli, że przez większość moich tortur byłam przytomna i poznałam kilka sekretów. Roman zaciskał mocno zęby, Cynthiana wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Johnatan był zmieszany i zbity z tropu.
- Katharino, tu chodzi o bezpieczeństwo. Przebywając na dworze pełnym wampirów będąc nie oznaczoną wystawiasz się jako cel. Jesteś przecież nimfą! - zawołała królowa płaczliwie.
- Poradzę sobie z wampirami! Nie dam się oznaczyć jak bydło i pozwolić chłeptać swoją krew! - Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że zaciskam dłonie w pięści. - Bez urazy Johnatan - mruknęłam w stronę wampira.
- Ja się zgadzam, królowo - odezwała się Klementyna stając przy Cynthianie i chwytając jej rękę. Była przerażona wizją zostania posiłkiem dla wampirów. Może to i słuszna decyzja, ale nie miałam takiego zamiaru, by stać się posiłkiem. Dla jakiegokolwiek wampira. Nawet jeśli to miałby być Najwyższy Wampir Ameryki Południowej.
- Katharino...
- Nie! Wystawiałaś mnie jako cel już tyle razy! Więc co ci szkodzi i tym razem? - zapytałam gorzko.
Klementyna gwałtownie wciągnęła powietrze. No tak. Kto śmie podnosić głos na królową i mówić do niej na ty. Hm... no cóż. Ja.
Cynthiana nie odpowiedziała. I słusznie.
- Świetnie. Nie mogę się już doczekać Buenos Aires - mruknęłam i kłaniając się przesadnie wyszłam z pokoju.
*
Ubrania wrzucałam do walizki pogrążona w jakiejś melancholii. Chyba każdy ma czasem taki stan, że się wyłącza. Nie myśli o niczym.
Drgnęłam przestraszona, gdy ktoś zapukał do drzwi. Musiałam odchrząknąć zanim udało mi się coś powiedzieć.
- Znowu uciekasz. - Momentalnie zesztywniałam słysząc ten znajomy głos.
To nie był odpowiedni moment. Nie miałam ochoty rozmawiać z Rufinem.
- Nie uciekam. Muszę pomóc Klementynie - powiedziałam.
Tak, chcę jej pomóc, a to, że znowu wyjeżdżam jest mi bardzo na rękę. Ale to przecież nie znaczy od razu, że uciekam, prawda? Mało przekonywujące nawet dla mnie.
Prychnięcie demona uzmysłowiło mi, że stoi tuż za mną. Nie chciałam się odwracać. I nie zrobię tego. Nie chcę z nim rozmawiać twarzą w twarz. Dobra, uciekam! Przyznaję to głośno! Tylko w myślach, ale to nie ważne.
- Powinniśmy pogadać.
- Nie mamy o czym - odpowiedziałam automatycznie.
Kolejne parsknięcie. Zatrzasnęłam głośno walizkę. Sama się nie zorientowałam, kiedy zdążyłam się odwrócić. No i wtedy zabrakło mi języka w gębie.
Bo Rufin tak działa. Jest piekielnie przystojny i sprawia, że miękną Ci nogi. To ten typ niegrzecznych chłopców, do których nas zawsze ciągnie jak ćmy do ognia. Brniesz dalej, chociaż wiesz, że się sparzysz. Potrzebowałam całych dziesięciu sekund, aby się otrząsnąć z tego amoku.
Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, gdy rozdzwonił się jego telefon. To było silniejsze ode mnie. Musiałam spojrzeć na ekran. To chyba był błąd, ale z tych dobrych. Ten, który utwierdza cię w przekonaniu, że dobrze postępujesz.
- Na pewno masz wiele tematów do rozmów z Elizą. Możesz już iść, chcę się spakować. - Podeszłam do drzwi i otworzyłam je gwałtownie dłonią nakazując mu wyjść.
Czy poczułam ukłucie zazdrości? Cholera tak! To nawet nie było ukłucie tylko jakaś walona bomba atomowa. Jak bardzo chore są uczucia. Minął rok, a mnie nadal ruszają takie rzeczy. Zdecydowanie muszę stąd wyjechać.
Drzwi zamknęły się cicho. Usiadłam na łóżku łapiąc się za głowę. Zazgrzytałam zębami. Eliza. Słodka Eliza. Pieprzona elfka, która pewnie teraz pieprzy pieprzonego Rufina. Sfrustrowana krzyknęłam. Dziękuję Belladono, za dźwiękoszczelne zaklęcie.
*
Siedziałam obok Kataliny i razem z nią śmiałam się jak mała dziewczynka. Wczorajszego wieczoru pojechałam do Belladony. Ostatnio nieczęsto się widujemy, więc staramy się wykorzystać każdą chwilę. Wiedźma co jakiś czas odwracała się i pstrykała nam zdjęcia. To powodowało tylko napływ jeszcze głupszych min.
Mieliśmy odlecieć z jakiegoś super strzeżonego lotniska. Koniec końców okazało się, że zawsze z tego odlatywaliśmy. Norma.
Wsunęłam okulary przeciwsłoneczne na nos i obeszłam samochód. Wyciągnęłam rozchichotaną Katalinę z fotelika i usadziłam ją na biodrze. Belladona już się przyzwyczaiła, że nie jestem w stanie się oderwać od małej.
Na lotnisku kręciło się całkiem sporo ludzi. Pi razy drzwi stwierdzam, że ponad czterdzieści osób. Większość nosiła charakterystyczne czarne uniformy strażników. Szturchnęłam Belladonę.
- Myślisz, że Kata chce polatać? - zapytałam specyficznie poruszając brwiami.
Różowe oczy mojej przyjaciółki momentalnie powędrowały w tłum. Po chwili uśmiechnęła się rozbawiona.
- Jasne, jak coś to rzucę zaklęcie - odpowiedziała z uśmiechem.
Widzicie, to jest właśnie plus posiadania przyjaciółki czarownicy. Potrafi w każdej chwili rzucić dowolne zaklęcie. Wyszeptałam małej kilka słów na ucho, a ona entuzjastycznie pokiwała główką. Utkwiłam wzrok w czarnych skrzydłach.
- Rafael! Łap! - zawołałam i z pomocą czarów Belladony rzuciłam Katalinę w stronę anioła. Mała poleciała z głośnym "łiiiiii!".
Czy się bałam, że coś się jej stanie? Zdecydowanie nie. Po pierwsze Belladona nad wszystkim czuwała, a po drugie Rafael to Rafael. Po prostu.
Wszyscy znieruchomieli jakby byli z kamienia. Rafael zadziałał instynktownie odwracając się i łapiąc to co mu rzuciłam. A że to było dziecko to już inna sprawa. Teraz stał sparaliżowany trzymając w wyciągniętych rękach małą, śmiejącą się dziewczynkę.
- Dorfmeister! - wrzasnął wściekły szukając mnie wzrokiem. - Czy ty jesteś nienormalna?!
Za plecami usłyszałam parsknięcie Belladony. Samej mi się chciało śmiać. W podskokach podeszłam do anioła dając mu buziaka w policzek.
- Niezawodny jak zawsze - powiedziałam uśmiechnięta od ucha do ucha zbijając piątkę z Kataliną. - Już nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie. - Z trudem powstrzymywałam śmiech. Wyjęłam mu z rąk Katę i postawiłam na ziemi. Mała jak szalona pognała do Kaelasa.
- Jesteś nienormalna - stwierdził ponownie anioł kręcąc głową.
- Dziwię się, że tego wcześniej nie zauważyłeś - zaśmiała się Belladona obejmując mnie ramieniem.
- Katharino, czy skończyłaś już rzucać dziećmi? - Cynthiana była wzburzona, ale starała się nie dać tego po sobie poznać. To rozbawiło mnie jeszcze bardziej.
- Oczywiście, Kapłanko. Gdybym była silniejsza rzucałabym Rufinem o asfalt, ale niestety, gdy rozdawali siłę stałam w kolejce po urok osobisty.
Osoby dookoła nas wybuchnęły śmiechem. Cała ja! Śmieszka jakich mało.
Okazało się, że zostało już mało czasu i musimy odlatywać. Na pasie startowym były dwa samoloty gotowe do odlotu. Jeden leciał na dwór, a drugi do Buenos Aires. Towarzystwo się rozdzieliło. Tonęłam w uściskach (pomińmy Rufina, któremu skinęłam głową) jakbym wyjeżdżała na kolejny rok. Cóż, w sumie tak może się zdarzyć. Zależy jak sytuacja będzie wyglądała z Klementyną i Johnatanem. Na całe szczęście Kaelas mógł lecieć ze mną. Najwyższy Wampir Południowej Ameryki ma podobno ogromną posiadłość. Przynajmniej nie będę się czuła samotnie.
Nawet ja, osoba, która szybko zawiązuje nowe znajomości, czułam się dość dziwnie wokół świty Johnatana. Dwa wampiry, parę demonów, upadły i anioł, a reszta to praktycznie wojownicy, albo mieszańce. Wystarczyło tylko spojrzeć na Klementynę by zobaczyć jak przerażona była. Położyłam jej uspokajająco dłoń na ramieniu.
- Chodź, zajmiemy sobie miejsce. To będzie długi lot.
Dziesięć godzin przed nami. To wystarczająca ilość czasu, aby trochę popracować i się wyspać.
*
Obudziłam się zziębnięta. Było już ciemno. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to Klementyna mnie obudziła. Praktycznie wszyscy już wysiedli z samolotu. Pocierając ramiona wyszłam.
Jestem w niebie. W Buenos Aires było o wiele cieplej niż w Nowym Jorku. Zupełnie o tym zapomniałam. Musiałam szczerzyć się jak głupia, bo Klementyna uśmiechnęła się lekko. W radosnych podskokach zeszłam po schodkach.
Johnatan poprowadził nas do samochodu. Czarnej mazdy. Z Klementyną zajęłyśmy miejsca z tyłu. Wampir z kierowcą siedzieli z przodu.
- Gdyby ktoś chciał nas zabić potrzebowałby tylko jednej bomby - mruknęłam pod nosem rozbawiona włączając telefon. Czarny humor. - No wiecie, dwie nimfy i najwyższy za jednym zamachem.
Chyba nie czuli mojego poczucia humoru, bo zapadła cisza. Trudno. Jakoś to przeżyję.
- Samochód jest obłożony zaklęciami. Nikt nie może do niego podejść bez mojej wiedzy - odpowiedział kierowca i dałabym sobie włosy uciąć, że się uśmiecha. Nie potrafiłam tylko stwierdzić czy bawię go ja czy moje żarty.
Przez całą drogę esemesowałam z Belladoną.
Zatrzymaliśmy się. Podniosłam głowę. Zdecydowanie zbieranie szczęki z podłogi wychodzi mi z coraz większą gracja i wdziękiem.
To był pałac. Przypominał walony zamek Draculi. Moje oczy nie były w stanie ogarnąć całego otoczenia. Lasy idealnie zasłaniały fortecę przed wścibskimi spojrzeniami. Drzewa były bardzo stare. Skąd to wiedziałam? No dobra, tak wyglądały. Ale! Klementyna przykleiła nos do szyby, a oczy jej radośnie błyszczały. Już wcześniej zdałam sobie sprawę, że jest nimfą leśną.
Ty cwana Cynthiano. Ta stara nimfa jest sprytna. Specjalnie wybrała driadę, aby tutaj czuła się swobodnie. Klementyna raczej nieprędko zawita na Dworze dłużej niż kilka dni. Znieruchomiałam, gdy uświadomiłam sobie inną rzecz. Lubiłam wielkie miasta, dobrze się w nich czułam. Jako nimfa bez przydziału (nie posiadałam żadnego żywiołu należnego mi z urodzenia) potrafiłam żyć w tych betonowych miastach. Kolejny punkt dla Cynthiany.
Byłam tak pogrążona w myślach, że nie pamiętam kiedy wysiadłam z samochodu. Stałam i wpatrywałam się dal. Dopiero, gdy ktoś zawołał mnie po imieniu się ocknęłam. Weszliśmy do holu. Szlag by to.
Kilkanaście par wampirzych oczu wpatrywało się we mnie jak w przepyszne ciasto czekoladowe. Dlaczego ominęli Klementynę? Oh, to przecież takie łatwe! Prychnęłam w myślach. Nimfa poprzedniego wieczoru dała się ugryźć Johnatanowi, więc każdy wampir czuł, że jest czyjaś. Aby efekt się utrzymał pewnie będzie musiała dawać się gryźć raz w tygodniu. Znowu prychnęłam tym razem na głos. Chyba powinnam się jeszcze obwiązać kokardą.
Uśmiechnęłam się paskudnie przypominając sobie wykład Belli o wampirach. Momentalnie przybrałam aurę zjawy. Krwiopijcy skrzywili się lekko. Ha! Jeden zero, lamusy! Wampiry nienawidziły zjaw. Być może, dlatego że utożsamiały one śmierć, a pijawki raczej nie chciały popijać śmierci.
Johnatan odwrócił się przez ramię patrząc na mnie rozbawiony. Wzruszyłam tylko ramionami uśmiechając się niewinnie.
*
Pierwsza zasada, którą musisz wziąć pod uwagę mieszkając w domu pełnym wampirów: noc zamienia się z dniem.
Dostałam śliczny pokój. Chociaż tak naprawdę było mi to obojętne. Nie wysiliłam się nawet, aby się rozpakować. Zrobię to później. Moje fascynujące obijanie się na łóżku przerwało pukanie do drzwi. Mruknęłam coś w stylu proszę. Do pokoju nieśmiało weszła Klementyna.
- Za chwilę jest śniadanie. - Skrzywiła się ledwo zauważalnie. Nic dziwnego, było po północy.
Chcąc nie chcąc musiałam robić tu po co przyjechałam. W końcu to nie wakacje. A szkoda. Przejrzałam się w lustrze, ale nie miałam zamiaru zmieniać leginsów i bluzy na coś bardziej oficjalnego. Niech mnie pocałują w tyłek jak coś im się nie podoba!
Gdy ja wkładałam buty (różowe adidasy, co by było zabawniej) Klementyna stąpała z nogi na nogę.
- Pytaj - westchnęłam prostując się. Spojrzała na mnie szarymi oczyma zaskoczona. Miałam ochotę przewrócić oczami, ale się powstrzymałam. W końcu nie każdy jest taki bezpośredni jak ja.
- Wiem, że oni... znaczy wampiry, mogą jeść nasze jedzenie, ale... potrzebują krwi - wzdrygnęła się lekko.
- Jeśli o to Ci chodzi to na stół nie wjadą żywe przekąski. Krew zapewnia im nieśmiertelność i leczy rany, ale muszą jeść mniej więcej tak często jak my. Znaczy są pewne wyjątki. Wampir może przeżyć bez jedzenia, na samej krwi, ale wtedy traci zmysły, sprawia to ból. Ludzkie jedzenie zapewnia im odpowiednie składniki, które odpowiadają za niestarzenie się ciała.
Przeszłam przez drzwi, a nie słysząc kroków za mną, odwróciłam się. Klementyna stała ciągle w tym samym miejscu. Uniosłam jedną brew.
- Skąd tyle wiesz? - zapytała w lekkim szoku.
- Od Belladony - wzruszyłam ramionami.
Jadalnia znajdowała się na parterze, a nasze sypialnie na trzecim piętrze. Musiałyśmy więc przejść całkiem spory kawałek. Klementyna nie odzywała się już. Wyglądała na zamyśloną. Ja z kolei cieszyłam oczy rozglądając się po pomieszczeniach.
- Panno Dorfmeister. - Przede mną jakby wyrósł z ziemi mężczyzna. Był człowiekiem. - Przed chwilą przyszła przesyłka dla panny - powiedział kłaniając się i wręczając mi do rak małą paczuszkę. Zdziwienie minęło, gdy dostrzegłam znajome pismo "otwórz od razu". Tak też uczyniłam.
Po chwili w dłoni trzymałam łańcuszek z dyndającym słońcem. Spojrzałyśmy na siebie z Klementyną zdziwione. Wyjęłam z paczuszki liścik.
Łańcuszek jest z żelaza, słońce ze złota. Stworzony został wraz ze wschodem słońca, aby uczcić narodziny dnia. Chroni przed ciemnymi istotami. W każdym razie w większości. Jestem pewna, że na Johnatana nie zadziała. Nie zdejmuj go.
Momentalnie zawiesiłam łańcuszek na szyi. Kochana Belladona. Odwróciłam karteczkę.
Klementynie się nie przyda. Ugryzienie Johnatana chroni ją lepiej niż ten naszyjnik.
Pokazałam nimfie treść liściku.
- Skąd ta pewność? - zapytała nieprzekonana.
- To Belladona. Ona wie wszystko.
___________________________
Przepraszam za tygodniowe opóźnienie. Mój laptop padł i odmówił współpracy. Już się bałam, że nie uda mi sie odzyskać moich plików. Na szczęście laptopa dało się naprawić (i to całkiem tanio!), więc mam wszystko! Minusem jest to, że niestety nie byłam w stanie dalej nic pisać :(

2 komentarze:

  1. Boniu, czy dzisiaj jest dzień dziecka? :D
    Cieszę się ogromnie, że udało się naprawić laptopa.
    A co do rozdziału, to - nie bójmy się tego powiedzieć- jest genialny!
    Kate dalej kocha Rufina? Mam nadzieję, że oni w końcu będą razem.
    Pasują do siebie jak ulał. Ja wiem. :)
    Leśna nimfa... interesująca postać, tak samo jak Jon, nasz wampir ^*^
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka :)
    Jestem na telefonie więc nie widzę daty kolejnego rozdziału.... I właśnie wpadam z pytaniem o następny wpis :D
    Nie mogę się doczekać! :*

    OdpowiedzUsuń