Po całej tej nudnej dworskiej
etykiecie, podczas której zdążyłam się wszystkiego domyślić i poukładać pewne
sprawy, mogliśmy przejść do sedna.
Cynthiana oficjalnie
przedstawiła nam nimfę. Nazywała się Klementyna. Z tego co kojarzyłam miała
około dwudziestu lat. A pewna byłam tego, że jest czystą nimfą. Obstawiałam, że
była nimfą powietrza, albo wody. Jej aura była ciepłoniebieska. Wiedząc co się
zaraz wydarzy, oczekiwałam reakcji innych z głupim uśmieszkiem na twarzy. To
może być zabawne.
- Moi mili, Klementyna będzie
oficjalną wysłanniczką dworską Ameryki Południowej.
Johnatanie, mam nadzieję, że dobrze się nią zaopiekujesz. - Głos królowej pieścił uszy zebranych.
Johnatanie, mam nadzieję, że dobrze się nią zaopiekujesz. - Głos królowej pieścił uszy zebranych.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem
na reakcję innych, ale udało mi się to zdusić do lekkiego kaszlu. Johnatanowi
(już wiem jak ma na imię!) odpłynęła krew z twarzy. Czyżby słyszał o moich
wyczynach i sam obawiał się mieć pod opieką nimfę? Uśmiechnęłam się na tę myśl.
Klementyna zaś była lekko przestraszona. To akurat zrozumiałe.
Rafael i demony zesztywnieli na
chwilę, a potem szybko zaakceptowali fakt. Poczekajcie jeszcze na wisienkę na
torcie to dopiero dostaniecie apopleksji! Znowu musiałam zakaszleć by nie
wybuchnąć śmiechem. Cynthiana zgromiła mnie wzrokiem. Nie za wiele to dało, gdy
stojący obok niej Roman także starał się nie uśmiechać.
- Katharina - z naciskiem
wypowiedziała moje imię, pewnie starając się przywołać mnie do porządku. Cóż,
nie działało - także pojedzie do Buenos Aires. Pomoże Klementynie się
zaklimatyzować i wskaże jej obowiązki. Johnatanowi pokaże jakie miejsce będzie
zajmować Klementyna.
No nie mogłam już wytrzymać.
Zaczęłam gwałtownie kaszleć, a do oczu napłynęły mi łzy. Rufin z Rafaelem
wyglądali jakby dostali cios w twarz. Niespodzianka!
O całym planie wiedziałam.
Cynthiana kilka miesięcy temu poprosiła, żebym pojechała do innych najwyższych.
Chciała powoli umieścić u każdego nimfę. Jako, że jestem już doświadczona w tej
sprawie, mam być podobno idealnym przewodnikiem i wzorem do naśladowania. Tak,
ja też się uśmiałam jak to usłyszałam.
- Abyście były bezpieczne wśród
wampirów, musicie podzielić się krwią z Johnatanem - przemówił Roman, a mnie od
razu spełzł uśmiech z twarzy.
Momentalnie się wyprostowałam i
byłam pewna, że wyglądam na przerażoną. Tak też się czułam.
- Chcę, byście były bezpieczne.
- Cynthiana wydawała się naprawdę zatroskana. Klementyna po chwili wahania
skinęła głową.
Mój mózg pracował na najwyższych
obrotach. Doskonale pamiętam jak czułam się, gdy gryzł mnie Sebastian. Na samo
wspomnienie przebiegły mnie ciarki. Wzdrygnęłam się zamykając oczy. Gdy to
zrobiłam przed oczami pojawiły się makabryczne obrazy z piwnicy. gwałtownie
otworzyłam oczy, a krzyk uwiązł mi w gardle.
- Katharino, to dla twojego
dobra. - Przekonywała królowa.
- Nie! - wyrzuciłam z siebie.
Mój krzyk przypominał rozpaczliwy pisk. - Nie! Nie! Nie!
Jeszcze chwila i panicznie
tupnęłabym nogą. Całe towarzystwo spojrzało na mnie zdezorientowane. Zebrała
się we mnie złość, że oni nic nie rozumieją.
- Nikomu nie dam swojej krwi! -
Wskazałam ręką na Johnatana. - Nie jest wystarczająco silny i potrzebuje
jeszcze naszej mocy!?
Krew nimf jest unikalna ze
względu na swoje właściwości. Gdy ktoś z nieśmiertelnych się jej napije zyskuje
nowe zdolności, a te, które już ma, ulegają znacznej poprawie. To dlatego nimfy
tak często porywano, mordowano, więziono. Sama o tym dowiedziałam się rok temu,
gdy Sebastian przetrzymywał mnie w piwnicy drenując z krwi.
Chyba już niektórzy z nich
zapomnieli, że przez większość moich tortur byłam przytomna i poznałam kilka
sekretów. Roman zaciskał mocno zęby, Cynthiana wyglądała jakby miała się zaraz
rozpłakać. Johnatan był zmieszany i zbity z tropu.
- Katharino, tu chodzi o
bezpieczeństwo. Przebywając na dworze pełnym wampirów będąc nie oznaczoną
wystawiasz się jako cel. Jesteś przecież nimfą! - zawołała królowa płaczliwie.
- Poradzę sobie z wampirami! Nie
dam się oznaczyć jak bydło i pozwolić chłeptać swoją krew! - Dopiero teraz
zdałam sobie sprawę, że zaciskam dłonie w pięści. - Bez urazy Johnatan -
mruknęłam w stronę wampira.
- Ja się zgadzam, królowo -
odezwała się Klementyna stając przy Cynthianie i chwytając jej rękę. Była
przerażona wizją zostania posiłkiem dla wampirów. Może to i słuszna decyzja,
ale nie miałam takiego zamiaru, by stać się posiłkiem. Dla jakiegokolwiek
wampira. Nawet jeśli to miałby być Najwyższy Wampir Ameryki Południowej.
- Katharino...
- Nie! Wystawiałaś mnie jako cel
już tyle razy! Więc co ci szkodzi i tym razem? - zapytałam gorzko.
Klementyna gwałtownie wciągnęła
powietrze. No tak. Kto śmie podnosić głos na królową i mówić do niej na ty.
Hm... no cóż. Ja.
Cynthiana nie odpowiedziała. I
słusznie.
- Świetnie. Nie mogę się już
doczekać Buenos Aires - mruknęłam i kłaniając się przesadnie wyszłam z pokoju.
*
Ubrania wrzucałam do walizki
pogrążona w jakiejś melancholii. Chyba każdy ma czasem taki stan, że się
wyłącza. Nie myśli o niczym.
Drgnęłam przestraszona, gdy ktoś
zapukał do drzwi. Musiałam odchrząknąć zanim udało mi się coś powiedzieć.
- Znowu uciekasz. - Momentalnie
zesztywniałam słysząc ten znajomy głos.
To nie był odpowiedni moment.
Nie miałam ochoty rozmawiać z Rufinem.
- Nie uciekam. Muszę pomóc
Klementynie - powiedziałam.
Tak, chcę jej pomóc, a to, że
znowu wyjeżdżam jest mi bardzo na rękę. Ale to przecież nie znaczy od razu, że
uciekam, prawda? Mało przekonywujące nawet dla mnie.
Prychnięcie demona uzmysłowiło
mi, że stoi tuż za mną. Nie chciałam się odwracać. I nie zrobię tego. Nie chcę
z nim rozmawiać twarzą w twarz. Dobra, uciekam! Przyznaję to głośno! Tylko w
myślach, ale to nie ważne.
- Powinniśmy pogadać.
- Nie mamy o czym -
odpowiedziałam automatycznie.
Kolejne parsknięcie.
Zatrzasnęłam głośno walizkę. Sama się nie zorientowałam, kiedy zdążyłam się
odwrócić. No i wtedy zabrakło mi języka w gębie.
Bo Rufin tak działa. Jest
piekielnie przystojny i sprawia, że miękną Ci nogi. To ten typ niegrzecznych
chłopców, do których nas zawsze ciągnie jak ćmy do ognia. Brniesz dalej,
chociaż wiesz, że się sparzysz. Potrzebowałam całych dziesięciu sekund, aby się
otrząsnąć z tego amoku.
Już otwierał usta, aby coś
powiedzieć, gdy rozdzwonił się jego telefon. To było silniejsze ode mnie.
Musiałam spojrzeć na ekran. To chyba był błąd, ale z tych dobrych. Ten, który
utwierdza cię w przekonaniu, że dobrze postępujesz.
- Na pewno masz wiele tematów do
rozmów z Elizą. Możesz już iść, chcę się spakować. - Podeszłam do drzwi i
otworzyłam je gwałtownie dłonią nakazując mu wyjść.
Czy poczułam ukłucie zazdrości?
Cholera tak! To nawet nie było ukłucie tylko jakaś walona bomba atomowa. Jak
bardzo chore są uczucia. Minął rok, a mnie nadal ruszają takie rzeczy.
Zdecydowanie muszę stąd wyjechać.
Drzwi zamknęły się cicho.
Usiadłam na łóżku łapiąc się za głowę. Zazgrzytałam zębami. Eliza. Słodka
Eliza. Pieprzona elfka, która pewnie teraz pieprzy pieprzonego Rufina.
Sfrustrowana krzyknęłam. Dziękuję Belladono, za dźwiękoszczelne zaklęcie.
*
Siedziałam obok Kataliny i razem
z nią śmiałam się jak mała dziewczynka. Wczorajszego wieczoru pojechałam do
Belladony. Ostatnio nieczęsto się widujemy, więc staramy się wykorzystać każdą
chwilę. Wiedźma co jakiś czas odwracała się i pstrykała nam zdjęcia. To
powodowało tylko napływ jeszcze głupszych min.
Mieliśmy odlecieć z jakiegoś
super strzeżonego lotniska. Koniec końców okazało się, że zawsze z tego
odlatywaliśmy. Norma.
Wsunęłam okulary przeciwsłoneczne
na nos i obeszłam samochód. Wyciągnęłam rozchichotaną Katalinę z fotelika i
usadziłam ją na biodrze. Belladona już się przyzwyczaiła, że nie jestem w
stanie się oderwać od małej.
Na lotnisku kręciło się całkiem
sporo ludzi. Pi razy drzwi stwierdzam, że ponad czterdzieści osób. Większość
nosiła charakterystyczne czarne uniformy strażników. Szturchnęłam Belladonę.
- Myślisz, że Kata chce polatać?
- zapytałam specyficznie poruszając brwiami.
Różowe oczy mojej przyjaciółki
momentalnie powędrowały w tłum. Po chwili uśmiechnęła się rozbawiona.
- Jasne, jak coś to rzucę
zaklęcie - odpowiedziała z uśmiechem.
Widzicie, to jest właśnie plus
posiadania przyjaciółki czarownicy. Potrafi w każdej chwili rzucić dowolne
zaklęcie. Wyszeptałam małej kilka słów na ucho, a ona entuzjastycznie pokiwała
główką. Utkwiłam wzrok w czarnych skrzydłach.
- Rafael! Łap! - zawołałam i z
pomocą czarów Belladony rzuciłam Katalinę w stronę anioła. Mała poleciała z
głośnym "łiiiiii!".
Czy się bałam, że coś się jej
stanie? Zdecydowanie nie. Po pierwsze Belladona nad wszystkim czuwała, a po
drugie Rafael to Rafael. Po prostu.
Wszyscy znieruchomieli jakby
byli z kamienia. Rafael zadziałał instynktownie odwracając się i łapiąc to co
mu rzuciłam. A że to było dziecko to już inna sprawa. Teraz stał sparaliżowany
trzymając w wyciągniętych rękach małą, śmiejącą się dziewczynkę.
- Dorfmeister! - wrzasnął
wściekły szukając mnie wzrokiem. - Czy ty jesteś nienormalna?!
Za plecami usłyszałam
parsknięcie Belladony. Samej mi się chciało śmiać. W podskokach podeszłam do
anioła dając mu buziaka w policzek.
- Niezawodny jak zawsze -
powiedziałam uśmiechnięta od ucha do ucha zbijając piątkę z Kataliną. - Już nie
denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie. - Z trudem powstrzymywałam śmiech.
Wyjęłam mu z rąk Katę i postawiłam na ziemi. Mała jak szalona pognała do
Kaelasa.
- Jesteś nienormalna -
stwierdził ponownie anioł kręcąc głową.
- Dziwię się, że tego wcześniej
nie zauważyłeś - zaśmiała się Belladona obejmując mnie ramieniem.
- Katharino, czy skończyłaś już
rzucać dziećmi? - Cynthiana była wzburzona, ale starała się nie dać tego po
sobie poznać. To rozbawiło mnie jeszcze bardziej.
- Oczywiście, Kapłanko. Gdybym
była silniejsza rzucałabym Rufinem o asfalt, ale niestety, gdy rozdawali siłę
stałam w kolejce po urok osobisty.
Osoby dookoła nas wybuchnęły
śmiechem. Cała ja! Śmieszka jakich mało.
Okazało się, że zostało już mało
czasu i musimy odlatywać. Na pasie startowym były dwa samoloty gotowe do
odlotu. Jeden leciał na dwór, a drugi do Buenos Aires. Towarzystwo się
rozdzieliło. Tonęłam w uściskach (pomińmy Rufina, któremu skinęłam głową)
jakbym wyjeżdżała na kolejny rok. Cóż, w sumie tak może się zdarzyć. Zależy jak
sytuacja będzie wyglądała z Klementyną i Johnatanem. Na całe szczęście Kaelas
mógł lecieć ze mną. Najwyższy Wampir Południowej Ameryki ma podobno ogromną
posiadłość. Przynajmniej nie będę się czuła samotnie.
Nawet ja, osoba, która szybko
zawiązuje nowe znajomości, czułam się dość dziwnie wokół świty Johnatana. Dwa
wampiry, parę demonów, upadły i anioł, a reszta to praktycznie wojownicy, albo
mieszańce. Wystarczyło tylko spojrzeć na Klementynę by zobaczyć jak przerażona
była. Położyłam jej uspokajająco dłoń na ramieniu.
- Chodź, zajmiemy sobie miejsce.
To będzie długi lot.
Dziesięć godzin przed nami. To
wystarczająca ilość czasu, aby trochę popracować i się wyspać.
*
Obudziłam się zziębnięta. Było
już ciemno. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to Klementyna mnie
obudziła. Praktycznie wszyscy już wysiedli z samolotu. Pocierając ramiona
wyszłam.
Jestem w niebie. W Buenos Aires
było o wiele cieplej niż w Nowym Jorku. Zupełnie o tym zapomniałam. Musiałam
szczerzyć się jak głupia, bo Klementyna uśmiechnęła się lekko. W radosnych
podskokach zeszłam po schodkach.
Johnatan poprowadził nas do
samochodu. Czarnej mazdy. Z Klementyną zajęłyśmy miejsca z tyłu. Wampir z
kierowcą siedzieli z przodu.
- Gdyby ktoś chciał nas zabić
potrzebowałby tylko jednej bomby - mruknęłam pod nosem rozbawiona włączając
telefon. Czarny humor. - No wiecie, dwie nimfy i najwyższy za jednym zamachem.
Chyba nie czuli mojego poczucia
humoru, bo zapadła cisza. Trudno. Jakoś to przeżyję.
- Samochód jest obłożony
zaklęciami. Nikt nie może do niego podejść bez mojej wiedzy - odpowiedział
kierowca i dałabym sobie włosy uciąć, że się uśmiecha. Nie potrafiłam tylko
stwierdzić czy bawię go ja czy moje żarty.
Przez całą drogę esemesowałam z
Belladoną.
Zatrzymaliśmy się. Podniosłam
głowę. Zdecydowanie zbieranie szczęki z podłogi wychodzi mi z coraz większą
gracja i wdziękiem.
To był pałac. Przypominał walony
zamek Draculi. Moje oczy nie były w stanie ogarnąć całego otoczenia. Lasy
idealnie zasłaniały fortecę przed wścibskimi spojrzeniami. Drzewa były bardzo
stare. Skąd to wiedziałam? No dobra, tak wyglądały. Ale! Klementyna przykleiła
nos do szyby, a oczy jej radośnie błyszczały. Już wcześniej zdałam sobie
sprawę, że jest nimfą leśną.
Ty cwana Cynthiano. Ta stara
nimfa jest sprytna. Specjalnie wybrała driadę, aby tutaj czuła się swobodnie.
Klementyna raczej nieprędko zawita na Dworze dłużej niż kilka dni.
Znieruchomiałam, gdy uświadomiłam sobie inną rzecz. Lubiłam wielkie miasta,
dobrze się w nich czułam. Jako nimfa bez przydziału (nie posiadałam żadnego
żywiołu należnego mi z urodzenia) potrafiłam żyć w tych betonowych miastach.
Kolejny punkt dla Cynthiany.
Byłam tak pogrążona w myślach,
że nie pamiętam kiedy wysiadłam z samochodu. Stałam i wpatrywałam się dal.
Dopiero, gdy ktoś zawołał mnie po imieniu się ocknęłam. Weszliśmy do holu.
Szlag by to.
Kilkanaście par wampirzych oczu
wpatrywało się we mnie jak w przepyszne ciasto czekoladowe. Dlaczego ominęli
Klementynę? Oh, to przecież takie łatwe! Prychnęłam w myślach. Nimfa
poprzedniego wieczoru dała się ugryźć Johnatanowi, więc każdy wampir czuł, że
jest czyjaś. Aby efekt się utrzymał pewnie będzie musiała dawać się gryźć raz w
tygodniu. Znowu prychnęłam tym razem na głos. Chyba powinnam się jeszcze
obwiązać kokardą.
Uśmiechnęłam się paskudnie
przypominając sobie wykład Belli o wampirach. Momentalnie przybrałam aurę
zjawy. Krwiopijcy skrzywili się lekko. Ha! Jeden zero, lamusy! Wampiry
nienawidziły zjaw. Być może, dlatego że utożsamiały one śmierć, a pijawki
raczej nie chciały popijać śmierci.
Johnatan odwrócił się przez
ramię patrząc na mnie rozbawiony. Wzruszyłam tylko ramionami uśmiechając się
niewinnie.
*
Pierwsza zasada, którą musisz
wziąć pod uwagę mieszkając w domu pełnym wampirów: noc zamienia się z dniem.
Dostałam śliczny pokój. Chociaż
tak naprawdę było mi to obojętne. Nie wysiliłam się nawet, aby się rozpakować.
Zrobię to później. Moje fascynujące obijanie się na łóżku przerwało pukanie do
drzwi. Mruknęłam coś w stylu proszę. Do pokoju nieśmiało weszła Klementyna.
- Za chwilę jest śniadanie. - Skrzywiła
się ledwo zauważalnie. Nic dziwnego, było po północy.
Chcąc nie chcąc musiałam robić
tu po co przyjechałam. W końcu to nie wakacje. A szkoda. Przejrzałam się w
lustrze, ale nie miałam zamiaru zmieniać leginsów i bluzy na coś bardziej
oficjalnego. Niech mnie pocałują w tyłek jak coś im się nie podoba!
Gdy ja wkładałam buty (różowe
adidasy, co by było zabawniej) Klementyna stąpała z nogi na nogę.
- Pytaj - westchnęłam prostując
się. Spojrzała na mnie szarymi oczyma zaskoczona. Miałam ochotę przewrócić
oczami, ale się powstrzymałam. W końcu nie każdy jest taki bezpośredni jak ja.
- Wiem, że oni... znaczy wampiry,
mogą jeść nasze jedzenie, ale... potrzebują krwi - wzdrygnęła się lekko.
- Jeśli o to Ci chodzi to na
stół nie wjadą żywe przekąski. Krew zapewnia im nieśmiertelność i leczy rany,
ale muszą jeść mniej więcej tak często jak my. Znaczy są pewne wyjątki. Wampir
może przeżyć bez jedzenia, na samej krwi, ale wtedy traci zmysły, sprawia to ból.
Ludzkie jedzenie zapewnia im odpowiednie składniki, które odpowiadają za
niestarzenie się ciała.
Przeszłam przez drzwi, a nie
słysząc kroków za mną, odwróciłam się. Klementyna stała ciągle w tym samym
miejscu. Uniosłam jedną brew.
- Skąd tyle wiesz? - zapytała w
lekkim szoku.
- Od Belladony - wzruszyłam
ramionami.
Jadalnia znajdowała się na
parterze, a nasze sypialnie na trzecim piętrze. Musiałyśmy więc przejść całkiem
spory kawałek. Klementyna nie odzywała się już. Wyglądała na zamyśloną. Ja z
kolei cieszyłam oczy rozglądając się po pomieszczeniach.
- Panno Dorfmeister. - Przede
mną jakby wyrósł z ziemi mężczyzna. Był człowiekiem. - Przed chwilą przyszła przesyłka
dla panny - powiedział kłaniając się i wręczając mi do rak małą paczuszkę.
Zdziwienie minęło, gdy dostrzegłam znajome pismo "otwórz od razu".
Tak też uczyniłam.
Po chwili w dłoni trzymałam
łańcuszek z dyndającym słońcem. Spojrzałyśmy na siebie z Klementyną zdziwione.
Wyjęłam z paczuszki liścik.
Łańcuszek jest z żelaza, słońce ze złota. Stworzony został wraz ze
wschodem słońca, aby uczcić narodziny dnia. Chroni przed ciemnymi istotami. W
każdym razie w większości. Jestem pewna, że na Johnatana nie zadziała. Nie
zdejmuj go.
Momentalnie zawiesiłam łańcuszek
na szyi. Kochana Belladona. Odwróciłam karteczkę.
Klementynie się nie przyda. Ugryzienie Johnatana chroni ją lepiej niż
ten naszyjnik.
Pokazałam nimfie treść liściku.
- Skąd ta pewność? - zapytała
nieprzekonana.
- To Belladona. Ona wie
wszystko.
___________________________
Przepraszam za tygodniowe opóźnienie. Mój laptop padł i odmówił współpracy. Już się bałam, że nie uda mi sie odzyskać moich plików. Na szczęście laptopa dało się naprawić (i to całkiem tanio!), więc mam wszystko! Minusem jest to, że niestety nie byłam w stanie dalej nic pisać :(
Boniu, czy dzisiaj jest dzień dziecka? :D
OdpowiedzUsuńCieszę się ogromnie, że udało się naprawić laptopa.
A co do rozdziału, to - nie bójmy się tego powiedzieć- jest genialny!
Kate dalej kocha Rufina? Mam nadzieję, że oni w końcu będą razem.
Pasują do siebie jak ulał. Ja wiem. :)
Leśna nimfa... interesująca postać, tak samo jak Jon, nasz wampir ^*^
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Buźka :*
Hejka :)
OdpowiedzUsuńJestem na telefonie więc nie widzę daty kolejnego rozdziału.... I właśnie wpadam z pytaniem o następny wpis :D
Nie mogę się doczekać! :*