Chodziłam od ściany do ściany. Wyrywałam sobie włosy
przeklinając głośno. Kiedy sprawy się tak potoczyły? Wczoraj nic, dzisiaj
wszystko. Po kilkugodzinnym płaczu w końcu podniosłam się z łóżka i teraz
wydeptywałam dziurę w dywanie. Byłam przerażona, spanikowana i zmęczona. W
dodatku miałam okropny mętlik w głowie. Jeśli to powiem to wszystko może się
popieprzyć, ale potem może być lepiej.
Obmyłam twarz zimną wodą. Przeciągałam to już zbyt długo. Nie
mogłam już wytrzymać ze swoimi myślami. Za dwa dni gwiazdka. Muszę to
powiedzieć dzisiaj, bo inaczej nie zrobię tego nigdy.
Uszczypnęłam się w policzki, aby nadać im trochę koloru.
Biorąc głęboki oddech wyszłam z mojej sypialni kierując się na dół. Wiedziałam,
że będzie w swoim gabinecie. Wyczuwałam go tam tak dobrze jak nigdy wcześniej.
Uniosłam dłoń i zapukałam w drzwi zanim zdążyłam się ponownie zastanowić czy
dobrze robię.
- Dziwi mnie to, że akurat ty nauczyłaś się pukać - dobiegł
mnie jego rozbawiony głos, a mnie serce się ścisnęło. Wsunęłam się do gabinetu
ze zwieszoną głową. Skrzyżowałam ręce na piersiach jakbym chciała się odciąć od
tego co ma się zaraz wydarzyć. Ale nie mogę tego dłużej dusić w sobie. Nie
wytrzymam.
Siedział na fotelu pochylając się nad stertą papierów.
Ostatnio dostał jakiś wielki projekt i miał dużo pracy. Może powinnam mu to
powiedzieć innym razem.
- Chciałam porozmawiać - powiedziałam szybko zanim się
zawahałam.
Im szybciej, tym lepiej. Powinnam to zrobić już wczoraj.
Dlatego ważne jest, abym to zrobiła już teraz. Właśnie tutaj. Oby tylko
starczyło mi siły.
- O czym chciałaś porozmawiać? - Rufin był w dobrym humorze i
z zadowoleniem kreślił jakieś plany.
Zdałam sobie sprawę, że przez dłuższy czas milczałam. Gardło
miałam ściśnięte i zbierało mi się na wymioty. Nie dam rady. Zaczęłam drżeć.
- O nas - wyszeptałam na wdechu, gdyż cały czas wstrzymywałam
powietrze.
Demon zesztywniał pochylony nad biurkiem. Wpatrywał się
ciągle w ten sam punkt jakby nie wierzył słowom, które właśnie padły. Powoli
podniósł głowę wbijając we mnie stalowe spojrzenie. Drżąc objęłam się
ramionami.
- Żartujesz sobie? - zapytał nadal mając nadzieję, że to
jakieś nieporozumienie, albo psikus. Pokręciłam lekko głową czując jak do oczu
napływają mi łzy. Jeszcze nie teraz. Później. Później będę mogła płakać.
Gwałtownie podniósł się z fotela stając przodem do okna. Był
cały spięty. W odbiciu widziałam, że patrzy na ogród, ale zdaje się go nie
widzieć. Zebrałam w sobie ostatki mojej siły.
- Muszę powiedzieć ci... coś ważnego - zaczęłam starając się
opanować drżenie własnego głosu. To dla naszego dobra, powtarzałam sobie w
duchu. Po prostu to powiedz. - Ja...
Nie mogłam. Nie dałam rady.
- Oh, nawet tego nie kończ - parsknął Rufin. Jego słowa
podziałały na mnie jak zimny deszcz. Zbiły mnie z tropu. Nie wiedziałam co mam
zrobić.
Odwrócił się do mnie, a jego oczy były niczym kostki lodu.
Zadrżałam pod tym spojrzeniem. Jego aura, którą przecież tak dobrze znałam,
była dziwna, nabuzowana.
- Dlaczego...? - głos mi się załamał. Zacisnęłam zęby nie
pozwalając, aby z oczu popłynęły łzy.
Roześmiał się, ale nie był rozbawiony. Muszę stąd wyjść. Jak najszybciej.
- Dlaczego, co? Nie pozwalam ci dokończyć? - jego słowa
zatrzymały mnie w miejscu, a stopy przyrosły do podłogi. - Bo zawsze jest tak
samo. Przychodzicie, wyznajecie swoje uczucia i oczekujecie, że padnę wam do
stóp. Ja nie bawię się w miłość, Katharino. Myślałem, że jesteś mądrzejsza od
tych wszystkich idiotek. Ale nie, ty także musiałaś sobie wymyślić miłość!
Większość próbuje złapać mnie na dziecko, ale ja nie jestem głupi. Sądziłem, że
i ty nie jesteś. Myliłem się.
Mój świat runął. Zawalił się rujnując wszystko. Nie
zrozumiał. Serce mi pękło. Usta drżały od tłumionego płaczu. Byłam tylko na
chwilę, a miałam zostać już na zawsze. Bolało. Gdyby nie to, że nie jadłam od
dwóch dni już dawno bym zwymiotowała.
Ale stałam teraz w tym gabinecie, a Rufin patrzył na mnie jak
na głupią dziewczynkę, która zadurzyła się w swoim idolu. Czułam jego złość w
aurze. Pośpiesznie zamknęłam się na emocje budując wokół siebie mur grubszy niż
kiedykolwiek. Musiałam być silna. Musiałam jakoś to przetrwać. Musiałam pójść z
tym dalej. Sama.
Nie mogłam na niego patrzeć. Jego spojrzenie zabijało mnie.
Musisz dać radę.
Musisz.
Musisz.
Musisz.
Wiedziałam, że rozmowa była już zakończona. W jego obecności
pozwoliłam sobie na jedną samotną łzę, która spłynęła powoli po policzku.
Pośpiesznie odwróciłam się do drzwi chwytając za klamkę.
- Kiedy zrozumiesz może być już za późno - były to ostatnie
słowa, które udało mi się wykrztusić, a potem wyszłam z gabinetu zamykając za
sobą drzwi. Usłyszałam jak coś rozbija się o ścianę.
Podskoczyłam przerażona i uciekłam na górę, a widok
przysłaniały mi łzy. Płakałam jeszcze mocniej niż kilka godzin temu i dwa dni
temu. Byłam załamana, roztrzęsiona i sama. Musiałam się stąd wyrwać. Dusiłam
się tutaj.
Chwyciłam telefon i trzęsącymi się dłońmi wybrałam numer
telefonu.
- Cześć, księżniczko.
- R-rafael...? - głos mi się łamał, a dodatkowo przerywał go
szloch.
- Kate, co się stało? - zapytał zaalarmowany anioł.
- P-pokłóciłam się z R-rufinem - gwałtownie łapałam
powietrze. - Mogę zatrzymać się u ciebie na kilka dni? - wydusiłam z siebie.
- Jasne. Boże, Kate, to coś poważnego?
- Nie. To błahostka - skłamałam wrzucając byle jakie ubrania
do torby.
Pół godziny później wtuliłam się w Rafaela mocząc mu całą
koszulkę. Nie byłam w stanie nad sobą zapanować. Nie mogłam nic powiedzieć.
Szloch blokował mi gardło. Cała się trzęsłam. I płakałam. Boże, jak ja
płakałam.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło, ale obudził mnie telefon.
Rafael drgnął. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że się krzywi. Głową dałam mu niemy
znak, aby odebrał. Wzdychając ciężko podniósł się z kanapy i udał do innego
pomieszczenia, aby porozmawiać. Chciałabym nie wiedzieć kto dzwoni.
Prawie dostałam ataku serca, gdy rozdzwonił się mój telefon,
który trzymałam w kieszeni. Jessica?
- Halo? - głos miałam schrypnięty, więc odkaszlnęłam kilka
razy.
- Kate, boże, Belladona źle się czuje, ale rozkazała was o
tym nie powiadamiać. Wiesz jaka ona jest - Jess wypuściła głośno powietrze, a
ja siedziałam jak na szpilkach. - Może mogłabyś przyjechać w odwiedziny, aby po
prostu kontrolnie ją sprawdzić?
- Jasne, zaraz tam będę - powiedziałam i zerwałam się z
kanapy.
Belladonie i dziecku może się coś stać. Może zaraz rodzić.
Moja przyjaciółka była uparta i chciała radzić sobie ze wszystkim sama.
Zerknęłam w stronę kuchni. Zobaczyłam cień anioła i
usłyszałam jak mówi coś w nieznanym mi języku. Wydarłam kawałek gazety i
nabazgrałam "Belladona źle się czuje". Chwytając kluczyki do
samochodu wybiegłam z domu.
Odstawiłam na bok swoje uczucia dochodząc do wniosku, że
zajmę się nimi później. Teraz najważniejsza była Belladona i dziecko.
Zaparkowałam pod moim dawnym domem i uderzyła mnie niechciana
myśl, że ja nie mam takiego miejsca. Pośpiesznie odepchnęłam ją od siebie. W
salonie i pokoju Jess paliło się światło. Wbiegłam do pomieszczenia.
- Jess?! - zawołałam zapominając o tym, że miałam udawać
niezapowiedziane odwiedziny.
- Tutaj! - dobiegł mnie głos dziewczyny z salonu.
Jessica stała na środku pomieszczenia w dłoni wciąż trzymając
swój telefon.
- Co z nią? Jest u siebie? - nie mogłam dać się ponieść
panice.
- Nie.
- Nie? - zdębiałam i automatycznie spojrzałam na kanapę,
która była pusta.
- No tak, jest u Ethana - uderzyłam się pięścią w czoło i
odwróciłam, aby wejść na schody.
- Nie.
Głos mojej dawnej współlokatorki zaalarmował mnie. Coś było
nie w porządku. Jeszcze raz spojrzałam na Jess. Patrzyła na mnie tak, jakby
podziwiała ścianę. Wzrok miała pusty, tak jak i wyraz twarzy. Ciągle stała w
tym samym miejscu, ściskając telefon komórkowy.
- Jessica, co się dzieje? - byłam cała spięta. Coś mi nie
pasowało, ale nie miałam głowy, aby dociekać co.
- Kazali mi zadzwonić, więc tak zrobiłam. Przyjechałaś -
uśmiechnęła się głupawo.
Czy to jest jakiś niskobudżetowy film?
- Kto ci kazał zadzwonić? - nie dane mi było już usłyszeć
odpowiedzi. Dostałam z kopniaka w bok. Instynktownie odskoczyłam od napastnika.
Zaczęłam się szarpać, gdy ktoś inny próbował unieruchomić mi nadgarstki.
- Oni mają Belladonę - oznajmiła Jessica melodyjnie. Jej
słowa sparaliżowały mnie. Momentalnie zaprzestałam walki.
Oni mieli Bellę i dziecko.
Nim zdążyłam się zorientować miałam skrępowane ręce. Poczułam
ukłucie na ramieniu i kiedy tam spojrzałam dostrzegłam strzykawkę. Zaczęło mi
się ciemno robić przed oczami i zrozumiałam, że to środek usypiający.
*
Byłam cała obolała. Ktoś wymierzył mi policzek chcąc obudzić.
Powoli podniosłam powieki dostrzegając jakiegoś mężczyznę, który uśmiechał się
obleśnie.
- Gdzie jestem? - gardło miałam suche.
- W piekle, skarbie - i nim zdążyła mi choćby przez głowę
przelecieć jedna myśl, mężczyzna wymierzył mi ponowny cios.
Siła uderzenia sprawiła, że odrzuciło mi głowę i uderzyłam w
ścianę, aż zobaczyłam gwiazdy. Mój umysł był zbyt otępiały, aby zrozumieć
sytuację, w której się znalazłam. Chciałam się podeprzeć, ale ręce miałam
przypięte do kamiennej ściany, grubymi łańcuchami, a nogi do podłogi.
Mężczyzna dał mi spokój, a ja w końcu odzyskałam siły na
tyle, aby rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Jedna żarówka nie dawała zbyt wiele oświetlenia, ale
wystarczająco, aby ukazać pomieszczenie, które mogło uchodzić za piwnicę.
Kamienne ściany i taka sama podłoga. Jedno stare krzesło i nic więcej. Nie było
okien, a drzwi po drugiej stronie pomieszczenia, zupełnie nie pasowały tutaj do
niczego. Były nowe i prawdopodobnie wzmacniane, może stalą.
Ujrzałam więzienie.
Do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze. Mężczyzna trzymający
jakieś rurki i woreczek. Nie miałam pojęcia po co mu to. Podszedł do mnie i
gwałtownie złapał za rękę. Byłam zbyt osłabiona, aby się mu wyrywać. Ale już
wiedziałam dlaczego.
W ręce miałam wbitą igłę, przez którą można było pobierać
krew. Musieli mi ją zabrać już wcześniej. Mężczyzna, ten który przyszedł z
rurkami, dostrzegł, że się przyglądam.
- Nie masz co robić? - zapytał i jego pięść wylądowała na
mojej twarzy. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
*
Burczało mi w brzuchu, a coś mokrego dotykało mojego czoła.
Nieśpiesznie otworzyłam oczy. To Jessica przykładała wilgotną szmatkę do mojej
twarzy. Widząc, że się obudziłam wzięła coś z tacy obok niej.
- Co ty robisz? - zapytałam cicho, ale ona tylko przytknęła mi
do ust kanapkę. Była obojętna na wszystko dookoła niej. Te bydlaki musiały coś
z nią zrobić. Poczułam jak łzy zaczynają mi ściekać po policzkach. Gdzie ja
jestem? Co z Belladoną? Czy z Jessicą wszystko będzie w porządku?
*
Scenariusz powtarzał się. Nie wiem jakim cudem nie zostałam
wysuszona całkiem z krwi. Przychodzili codziennie, pobierali krew, dali w
gratisie parę ciosów i kopniaków. Przychodziła także Jessica, aby mnie
nakarmić, ale nigdy nic nie mówiła.
Straciłam rachubę. Nie wiedziałam czy jest dzień lub noc. Nie
miałam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna i ile czasu minęło odkąd się tutaj
znalazłam. Ale trzynaście razy Jess przychodziła z jedzeniem. Czy można to
liczyć jako dni?
Byłam cała obolała. Podejrzewałam, że mam złamane żebro, gdyż
każdy głębszy wdech wywoływał niemiłosierny ból. Byłam zbyt osłabiona, aby
zrobić coś więcej poza oddychaniem i otwieraniem oczu. I myśleniem oczywiście.
Gdy byłam przytomna zastanawiałam się, dlaczego tutaj
jesteśmy? Co takiego zrobiłam? Kto za tym stoi? Byłam załamana.
Tego dnia, a może nocy, Jessica zdawała się być nieco
ożywiona. Wciąż jednak nie odzywając się wlała mi do ust jakiś płyn. Smakował
okropnie i palił w gardło, jakbym przełykała ogień.
Zrobiło mi sie trochę lepiej i doszłam do wniosku, że to
musiał być jakiś eliksir. Wzrok nieco mi się wyostrzył, a w skostniałym ciele,
pojawiła się odrobina ciepła. Jessica wyszła.
*
Nie potrafiłam już odróżnić snów od jawy. Obydwa stany były
koszmarne. Nie potrafiłam odpoczywać. Nie dało się.
Drzwi otworzyły się, ale ja nawet nie podniosłam głowy, którą
opartą miałam na ramieniu. Odkryłam, że lepiej udawać nieprzytomną, gdy zadają
ciosy, bo szybciej się nudzą.
- Wyglądasz tak... bezbronnie - usłyszałam niski głos i z
niedowierzania gwałtownie uniosłam głowę, za co zapłaciłam ogromnym bólem w
karku.
- Sebastian - wyszeptałam te imię jak dziękczynną modlitwę. -
Pomóż mi.
Wampir podszedł do mnie chwytając za ciężkie kajdany.
Dzięci ci, Kalipso. W końcu te piekło się skończy. Będę mogła
wtedy szukać Belladony. Myśl, że coś mogło jej się stać, nie dawała mi spokoju.
Ale niedługo będzie po wszystkim. Sebastian dotknął dłonią mojego policzka, a
ja próbowałam się uśmiechnąć. Mój wybawca.
Nim moje oczy zdążyły zarejestrować ruch, siła ciosu
odrzuciła mnie do tyłu i łupnęłam czaszką o ścianę. Nie rozumiałam co się
stało.
- Ty głupia, dziwko - warknął podnosząc się nagle.
- Sebastian... - jęknęłam, a oczy ponownie zaszły mi łzami,
gdy zrozumiałam co się dzieje. - Dlaczego? - chciałam być silna, ale mimo to
zaszlochałam.
- Bo mi zawadzasz. Dawno bym cię już zabił, zresztą
próbowałem zrobić to tą piękna bransoletką, ale ten idiota musiał się zjawić
niczym bohater w lśniącej zbroi. Dodatkowo zapobiegłaś uprowadzeniu Cynthiany. Potem
odkryłem, że mogę wykorzystać twoją krew - jad sączył się z ust Sebastiana, a
ja nie mogłam i nie chciałam uwierzyć w jego słowa. To nie mogła być prawda, po
prostu nie mogła.
- Krew? - jęknęłam zrozpaczona.
- Nie powiedzieli ci? - zapytał rozbawiony przysuwając sobie
krzesło. - Pozwól, że będę taki wspaniałomyślny i ci powiem. Krew nimf jest jak
tak unikatowa i legendarna jak sama ambrozja. Temu, kto ją wypije, może
przedłużyć życie, odblokować dodatkowe umiejętności, może pozwolić chodzić w
dzień.
- Co? - jakim cudem tak mogło być?
- Nie udawaj głupiej, Katharino. A niby dlaczego nimfy
praktycznie wyginęły? - wampir uśmiechał się okrutnie, a do mnie powoli
docierała bolesna prawda.
- To nie prawda - odparłam słabo.
- Myśl sobie co chcesz, nie obchodzi mnie. Ale te miliony,
które wpływają na moje konto, jak najbardziej. Tym bardziej, że przez twoje
przemiany straciłem moje narkotyki, dilerów i kupców!
Zakręciło mi się w głowie. Sebastian handlował moją krwią.
Sprzedawał ją za ogromne pieniądze, a mnie trzymał tutaj jak jakieś zwierzę.
Wtedy dotarło do mnie. Może mnie tak tutaj trzymać niemalże w nieskończoność.
- Co zrobiłeś z Belladoną?! - w moim głosie pojawiła się choć
nutka groźby.
Sebastian wybuchł głośnym śmiechem szczerze rozbawiony.
- Idiotka - rzucił, gdy już się opanował. - Jesteś taka
naiwna, że aż bijesz rekord głupoty.
Nie rozumiałam go. Niech mnie stąd wypuści, błagam.
- Nigdy nie miałem tej wiedźmy. Gdy ty jechałaś do niej, ona
była już w połowie drogi do Rufina - skrzywił się wymawiając imię demona.
Nie miał Belladony. Dałam się złapać w pułapkę.
- Znajdą mnie, a wtedy dopadną ciebie - powiedziałam starając
się przekonać siebie o prawdziwości tych słów.
- Zbyt wiele zaklęć chroni te pomieszczenie, a twoja
przyjaciółeczka nie ma spokrewnionej z tobą krwi, aby rzucić silne zaklęcie
lokalizacyjne - wampir był niezwykle dumny z siebie.
- Pojadą do mojej matki!
- To by przecież już cię znaleźli, nie sądzisz? Swoją drogą,
dużo szumu wywołałaś. Trąbią o tobie w mediach i wyznaczają masę pieniędzy za
informacje o twoim pobycie. Ale minęły prawie trzy tygodnie i nadal nic! -
Sebastian klasnął w dłonie. - Zaiste, jestem geniuszem. Jak to mówią?
Najciemniej pod latarnią!
Ogarnęła mnie czarna rozpacz. Nigdy mnie nie znajdą.
Sebastian miał rację. Do głowy im nawet nie wpadnie, aby mnie szukać w takim
miejscu. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
- Skoro żeśmy już pogadali, to... Jessica! - zawołał, a
dziewczyna po chwili pojawiła się w pomieszczeniu.
Sparaliżował mnie strach, gdy podszedł do niej i przejechał
nosem po szyi. Bez żadnego ostrzeżenia wbił się w skórę Jess.
Krzyknęłam. Błagałam żeby przestał, prosiłam, ale na nic się
to zdało. Gdy skończył się posilać, moja współlokatorka wyglądała na tak samo
obojętną jak wcześniej. Po szyi ściekała jej krew, a rana była poszarpana. Niech mnie ktoś obudzi i powie, że to sen.
- Jessico, skarbie, obudź się - powiedział wampir.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i odskoczyła od Sebastiana.
Potem spojrzała na mnie, a jej oczy wypełniły się łzami.
- Nie chciałam... Kate... Oni zmusili mnie... - opadła na
kolana przy mnie i chciała dotknąć mojego policzka, ale Sebastian poruszał się
niczym błyskawica i Jessica poleciała na ścianę.
- Zostaw ją! Nic ci nie zrobiła! - krzyknęłam zdzierając
sobie gardło. Jess straciła przytomność i prawdopodobnie sobie coś złamała.
Potrzebowała natychmiastowej pomocy, była człowiekiem.
- Masz rację - stracił zainteresowanie dziewczyną i
przykucnął przede mną uśmiechając się złowieszczo.
Wtedy zaczęło się prawdziwe piekło.
Kły wbijane w przeróżne części ciała.
Noże, którymi powolnie rozcinał moją skórę.
Świece, zapalniczki.
Smród palonej skóry.
Śmierć.
Marzyłam o śmierci.
Ale nie byłam sama.
Musiałam przeżyć.
Musiałam żyć.
Miałam dla kogo.
Czekałam na cud. Modliłam się do moich bogiń. Błagałam o
pomoc. Nie było dnia ani nocy. Było niekończące się piekło przerywane utratą
przytomności. Podczas tych nieustających tortur przywoływałam obraz twarzy,
które mi były bliskie.
Cieszyłam się, że Belladona była cała i zdrowa. Może już
urodziła?
Nóż przebijający mój nadgarstek.
Krzyknęłam z bólu, a po policzkach płynęły łzy. Przypomniałam
sobie Rafaela, który powtarzał, że łzy wcale nie są oznaką słabości. Mój
kochany aniołek.
Sebastian przekręca ostrze, krzyczę i zwijam się z bólu.
Ethan nigdy nie zwijał się z bólu. Był nieustraszony, taki
odważny. Jedyne czego się bał to pustych różowych kobiet barbie.
Nóż wbity w drugi nadgarstek.
Błaganie o litość nie pomaga. Nie pomaga także obraz Rufina,
który pojawił się w moich myślach. Nic już nie widzę przez zalewające mnie łzy.
Zginiemy, a on nawet nie będzie wiedział.
- NIENAWIDZĘ CIĘ! - wykrzyczałam tak jakby to miały być moje
ostatnie słowa za życia. Krzyczałam to do mojego kata i do Rufina, który tak
mnie zranił. Włożyłam w te słowa całą swoją nienawiść, ból, żal, desperację i
miłość. Musiałam nas zabić. Zrobiło się ciemno.
*
Krzyki, huki i trzaski. Wszędzie jasno i jest wielkie
zamieszanie. Czy tak wygląda czyściec? Na pewno nie trafiłam do nieba, oj nie
byłam święta.
Feeria barw i rozbłysków.
Czyżby puszczali tutaj fajerwerki? Może jednak nie jestem
stracona i uda mi się dostać do nieba? W końcu nie byłam taka najgorsza. Hej!
Zbudowałam szpital, to się nie liczy? No dobra, może nie własnoręcznie, ale to
był mój pomysł. To jak? Dostanę jakieś bonusowe punkty?
Powiew zimnego powietrza.
Cholera, ale zimno. Ups! Chyba teraz nie powinnam przeklinać
skoro startuję do nieba. Przepraszam, to tak samo się wymsknęło. Nie chciałam,
naprawdę.
Oślepiające światło.
Oho, to chyba już moja kolej! Ale jak to było... Iść czy nie
iść w stronę swiatła? Cho... Psia mać, znaczy się.
_____________________
I jak?
Przepraszam za Sebastiana! Wiem, że niektóre z was go lubiły. Ja też, ale od początku planowałam, że będzie czarnym charakterem. A szkoda :(
To już przedostatni rozdział i wszystkie wątki (mam nadzieję) zostają wyjaśnione. Z niecierpliwością czekam na wasze komentarze!!! <3
Buuuu :((( Więc jednak Rufin jest tym złym? :((( Moja wielka miłość przepadła... :( Chyba... że uratujesz jego duszę (?)
OdpowiedzUsuńDobra teraz to już oszalałam! Biedna Kate, a ja miałam takie dobre zdanie o Sebastianie! Już go nie lubię, chociaż nie, ja KOCHAM czarne charaktery, więc przykro mi bardzo Sebastian wygrywa (tak wiem jestem dziwna). Ciekawe co na to wszyscy jej znajomi, mam nadzieję, że ją znaleźli (ale to już chyba przesądzone). A co z Sebastianem? Mam nadzieję, że nic mu się nie stało (to co że handlował krwią Kate i tak go kocham :P). Końcówka najlepsza, nawet mnie rozbawiła. :P Czekam z wielką, wielką niecierpliwością na ostatni już w tym tomie rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny!
Ouu...fuck! Masakra co tu sie dzieje. Żal mi ściska serducho że to prawie koniec ;-( Rozdział jest niesamowity. Nie mogłam się go doczekać. Mogłabyś dodać zakończenie trochę wcześnieeej..?
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co tam jeszcze wymyśliłaś bo ta część kończy sie naprawdę....trochę że tak powiem z humorem ale z takim czarnym haha
Czekam *_*
Pozdrawiam i życzę weny!
Joanna
Wiesz co? Powiem ci teraz szczerze co myślę ^^ Więc.... NIENAWIDZĘ CIĘ!!!!!! JAK?! PYTAM SIĘ JAK MOGŁAŚ MI TO ZROBIĆ?! NAJPIERW TA SYTUACJA Z RUFINEM, A NA DOKŁADKĘ SEBUŚ?! JA SIĘ TAK NIE BAWIĘ!!!! FOCH DO KOŃCA ŻYCIA ZA ZŁAMANIE MOJEGO MALUTKIEGO SERDUSZKA, SKUTEGO LODEM!!! T^T
OdpowiedzUsuń