Dzwoniący telefon wyrwał mnie z cudownej krainy snu.
Wyciągnęłam rękę na oślep chwytając upierdliwie urządzenie.
- Mhm? - mruknęłam do słuchawki.
- Cześć, słoneczko! Piękne południe, nieprawdaż?
- Lepiej żebyś miała dobry powód dzwoniąc tak wcześnie -
westchnęłam przewracając się na drugi bok. Zamarłam widząc Rufina, który
wpatrywał się we mnie rozbawiony. O cholera. Mój wzrok uciekł w dół i z
przerażeniem stwierdziłam, ze jestem naga. Musiało się to odmalować na mojej
twarzy, bo demon parsknął śmiechem.
- Rina!
- Em... Co? - Belladona chyba musiała coś do mnie mówić, ale
byłam zbyt zaskoczona obecną sytuacją, aby być w stanie jej słuchać. Moja
przyjaciółka westchnęła głośno.
- Przynajmniej nie mam kaca tak jak ty - powiedziała ze
śmiechem.
- Nie mam kaca - oburzyłam się.
- Ty zawsze masz kaca, a ja nie zrobiłam ci jeszcze
eliksirów.
- Faktycznie mnie boli głowa. Chyba jednak oceniłam swój stan
pochopnie - wymyśliłam naprędce.
- Ściemniasz.
W tym momencie demon wybuchł śmiechem. Utkwiłam w nim
przerażony wzrok.
- Czy to Rufin? - głos przyjaciółki nabrał podejrzliwości.
- Co? Nie! Oszalałaś?
- Nie rób ze mnie idiotki.
- No właśnie, nie rób z niej idiotki! - dodał głośno demon.
- Możesz mi powiedzieć co o tej godzinie robi Rufin w twojej
sypialni? - zapytała rozbawiona, a ja miałam ochotę zamordować ich oboje.
- Jakiej godzinie! Przecież jest już południe, wpadł mnie
podręczyć - wykręcałam się.
- Kate, jest szósta rano.
- Co?! - szybko usiadłam, kołdra którą byłam przykryta
zsunęła się. Przypominając sobie, że jestem naga w obecności Rufina pośpiesznie
się zakryłam. - Dlaczego dzwonisz do mnie o tak wczesnej porze?! -
zapiszczałam.
- Bardziej mnie zastanawia co robi u ciebie Rufin o tak
wczesnej porze - zachichotała.
- Rozmowa zakończona - burknęłam rozłączając się.
Odwróciłam się, aby nakrzyczeć na demona, że narobił
bałaganu, ale odjęło mi mowę. Leżał na moim łóżku, wyglądając niczym jakiś
pieprzony grecki bóg. Westchnęłam bezsilnie i kręcąc głową wstałam. Nie
zdążyłam nawet zrobić jednego kroku, gdy ponownie leżałam w łóżku i już po
chwili rozpoczęła się powtórka nocnych wydarzeń.
*
Kochałam Belladonę całym moim kamiennym sercem, ale w dni,
takie jak ten, miałam ochotę ją zabić. Wybrałyśmy się na zakupy, a ja nie
przepuściłam okazji, aby kupić parę ślicznych, maluśkich, różowych sukieneczek.
- Ten seks z Rufinem naprawę dobrze na ciebie wpływa -
stwierdziła moja przyjaciółka przeglądając wieszaki ze śpioszkami.
Zamurowało mnie i zastygłam w bezruchu. Z niedowierzaniem
zwróciłam głowę w jej kierunku. A podobno Belladona należała do tych
nieśmiałych. Gówno prawda.
- Myślisz, że się nie domyśliłam? - prychnęła wrzucając do
koszyka jakieś małe ciuszki. - Rufin chodzi zrelaksowany, a ty nie przypominasz
już tykającej bomby. Zresztą minął już prawie miesiąc, a ja nie jestem głupia -
uśmiechnęła się ironicznie.
Po tamtym ranku, gdy usłyszała Rufina w moim łóżku, Belladona
o nic nie wypytywała wyciągając własne wnioski, które były właściwe. Nie
poruszałyśmy, więc tego tematu, a moja przyjaciółka czasem rzucała dwuznaczne
komentarze.
- Rozmawiałaś z Rafaelem? - zapytałam powoli składając
układankę.
- Pewnie, a co? - Belladona nawet na mnie nie spojrzała. -
Zaraz, zaraz. Czemu o to pytasz? - oprzytomniała po chwili. Parsknęłam
przewracając oczami.
- Ostatnio przyszedł do mojego biura i dał jasno mi do
zrozumienia jak bardzo ceni sobie naszą przyjaźń.
- Przecież nie jest ślepy. Każdy, kto by was trochę lepiej
znał, wiedziałby co jest na rzeczy. A Rafael jest mądry, bo nie będzie się
między was ładował. Porządny z niego facet. Chodź idziemy poszukać Ci sukienki
na wielkie otwarcie.
Za miesiąc szpital miał zostać oficjalnie otwarty.
Stwierdziłyśmy, że taka huczna impreza może przyciągnąć więcej uwagi do tej
placówki.
*
Ten czas minął tak szybko, że miałam wrażenie iż dopiero
wczoraj byłam z Bellą na zakupach. Teraz chodziłam starając się nie panikować.
Na otwarcie miała przyjechać para królewska, a ja zastanawiałam się, dlaczego.
Dlaczego przyjechali i jaki mieli w tym plan?! Oni zawsze byli trzy kroki przed
wszystkimi.
Nienawidziłam zimy. Może inaczej, lubiłam ją siedząc w domu i
patrząc przez okno. Kiedy jednak przychodziło do wyjścia na dwór to mówiłam
stanowcze nie. Na szczęście Belladona przemyślała wszystko i stworzyła zaklęcia,
które będą utrzymywać ciepło i zapobiegać opadom. W ten sposób wszyscy zebrani
przed szpitalem nie będą marzli. No i oczywiście mi też będzie ciepło.
Na prostą, długą, srebrzystą suknię zarzuciłam szal. W końcu
był grudzień, a ja nie chciałam być pierwszym pacjentem w szpitalu. Musiałam
się zmusić, aby wyjść z pokoju. Gdybym tylko mogła to bym w nim została,
zakopując się w łóżku pod kołdrą.
- Pięknie wyglądasz - głos Rufina przeciął pomieszczenie
drażniąc wszystkie moje zmysły.
- Super, może jak będą się na mnie gapić to nie zwrócą uwagi
na to co mówię - mruknęłam robiąc zbolałą minę.
Demon roześmiał się obejmując mnie ramieniem, a ja bez
żadnego sprzeciwu pozwoliłam się przytulić. Takie zachowania stały się już
codziennością. Tak samo jak to, że za każdym razem burczałam, gdy w pokoju
Rufina obudziło mnie słońce.
Na początku zdziwiłam się, gdy Rafael powiedział, że wraca do
siebie, ale szybko zrozumiałam prawdziwą przyczynę. Po pierwsze, nie miałam
zamiaru uciekać i bawić się w superniebezpieczną zabójczynię, a po drugie mimo,
że z Rufinem staraliśmy się być cicho to nie zawsze to wychodziło, bo sypialnia
demona, w porównaniu do mojej, nie była zabezpieczona zaklęciami wyciszającymi.
- Kupiłem ci dzisiaj prezent na gwiazdkę - uśmiechnął się
złośliwie.
- Jesteś okropny! Wiesz o tym, prawda? - zmrużyłam groźnie
oczy, ale Rufin nic sobie z tego nie robił.
Doskonale wiedział, że jestem ciekawska i teraz przez te całe
dwa tygodnie będę się głowić co też takiego mógł mi kupić. Cóż, na pewno nie
samochód.
- Powiedz mi - przybrałam inną taktykę robiąc słodkie oczka.
- Zapomnij - ze śmiechem pokręcił głową. Twarda sztuka.
Trzeba go wziąć z innej strony.
- Ale Rufin... - wymruczałam przeciągając głoski.
Przybliżyłam się do niego i zaczęłam poprawiać krawat, który już i tak wyglądał
idealnie. Demon zmrużył oczy obserwując mnie uważnie. Przejechałam czubkiem
języka po wardze, a potem ją przygryzłam. - No nie bądź taki - powiedziałam w
jego usta.
- Czy ty właśnie próbujesz mnie przekupić? - zapytał niskim
głosem, od którego przebiegł mi dreszcz po plecach.
- A działa?
- Jak cholera - zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć Rufin
przycisnął mnie do ściany wpijając się w moje usta. Od jego pocałunków zawsze
miękły mi nogi. Objęłam go rękoma za szyję, aby przyciągnąć go jeszcze bliżej
siebie.
Głośne chrząknięcie oznajmiło nam, że nie jesteśmy sami.
- Nie chciałbym przeszkadzać, ale samochód już czeka -
powiedział Bernard, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Rufin mruknął coś
niezadowolony.
Było mnóstwo ludzi. Każdy chciał być jak najbliżej
podwyższenia, na którym miały być wygłaszane przemówienia. Gardło miałam
ściśnięte, gdy uświadomiłam sobie, że za chwilę przed nimi wystąpię.
Tłum rozstąpił się przepuszczając królewską parę. Wszyscy
kłaniali się, gdy przechodzili obok. Cynthiana ubrana była w biel, a Roman w
czerń. Stanowili idealny kontrast. Kiedy do nas podeszli, razem z Rufinem,
pokłoniliśmy się.
- Bądź pobłogosławiona.
- I ty, Kapłanko.
Mimo, że była moją królową, bardziej ceniła swój status
kapłanki.
- Mój panie - zwróciłam się do Romana przeklinając w duchu
całą tę etykietę. Mogłabym przysiąc, że usta wampira drgnęły nieznacznie, ale
bardzo możliwe, że mi się tylko przewidziało.
- Jak twoje zdrowie,
Katharino? - zapytała cicho w staroniemieckim, którego prawdopodobnie nikt
tutaj nie rozumiał, oprócz Rufina, królewskiej pary i mnie, reszta była za
daleko.
- Dziękuję, dobrze -
odpowiedziałam zaskoczona tym jej nagłym pytaniem i troską.
- Uważaj na siebie
- posłała mi ciepły uśmiech. - A ty na
nią - zwróciła się do Rufina, ale jej ton momentalnie stał się
chłodniejszy.
O co, do jasnej cholery, tutaj chodzi? Co tym razem Cynthiana
sobie wymyśliła? Demon musiał podzielać moje myśli, bo spojrzał na mnie
zdziwiony. Wzruszyłam tylko ramionami. Jedno było pewne, królowa nigdy nie
mówiła czegoś ot tak.
Zauważyłam, że zawsze w stresujących sytuacjach mam wrażenie
jakby ktoś mną sterował. Wszystko robię automatycznie. Mój zamroczony umysł
otrzeźwił widok Belladony, która cała blada stałą pod ścianą.
Pośpiesznie przeprosiłam swojego rozmówcę i ruszyłam w
kierunku przyjaciółki. Była w ósmym miesiącu ciąży, więc w każdej chwili mogła
urodzić. Jako przyszła ciocia, byłam strasznie przewrażliwiona i dbałam o
Belladonę jak tylko mogłam. Zazwyczaj kończyło się to tym, że zostałam
skrzyczana za nadmierną troskliwość.
- Bells? - położyłam dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Nic mi nie jest. Po prostu strasznie tu duszno - mruknęła
odgarniając z twarzy czarne kosmyki.
- Wyprowadzę cię na zewnątrz.
- Nie - zaczęła coś mruczeć pod nosem, a po chwili poczułam
jak rześkie powietrze owiewa mi twarz.
Belladona od razu nabrała kolorów, ale wśród gości wokół nas
zapanowało lekkie poruszenie. Z tłumu wyłonił się mag, który zaczął iść w naszą
stronę.
- O nie - jęknęła Bella otwierając szeroko oczy z
przerażenia. - To obrońca z gildii.
- Osz kurwa.
Obrońcy pilnowali, aby używano zaklęć zgodnie z ich
przeznaczeniem. Karali oni także, gdy ktoś uprawiał magię nie mając zdanego
testu. Byłyśmy w poważnych kłopotach. Belladona złapała mnie za dłoń ściskając
ją mocno.
Myśl, myśl.
Eurydyka!
Skupiłam się na dłoni przyjaciółki starając się zmodyfikować
jej aurę. Belladona jest tylko niegroźną kelpią, jest tylko kelpią. Zaczęłam
sobie wyobrażać jak aura kelpii otacza jej własną. Fiolet zamienia się w ciemny
niebieski. Niech jeszcze tylko zapachnie oceanem, proszę. Powtarzałam te słowa
jak mantrę obserwując zbliżającego się do nas mężczyznę. Gdy zatrzymał się
przed nami, bałam się, że z tego stresu Belladona zaraz urodzi.
- Przepraszam panie najmocniej - odezwał się głębokim basem.
- Ale czy zaobserwowały panie może coś dziwnego?
- Czy coś się stało? - zapytałam z trudem przełykając ślinę.
Czułam jak Belladona trzęsie się obok.
Mag pokręcił zrezygnowany głową.
- Ktoś użył nieznanego zaklęcia, panno Dorfmeister. Mam
nadzieję, że było niegroźne - westchnął ciężko i kłaniając się odszedł.
Jeszcze przez chwilę stałam jak sparaliżowana.
- Coś ty zrobiła? - syknęłam patrząc przerażona na
przyjaciółkę.
- Użyłam zaklęcia powietrza - powiedziała jąkając się, a w
jej oczach pojawiły się łzy. Zganiłam siebie w duchu, że tak na nią
naskoczyłam. Bywałam okropna.
- On nas tak po prostu zostawił? - zapytała po chwili.
- Nie czujesz swojej aury? - ja doskonale widziałam jej
energię, która przybrała taką postać jaką chciałam. Pod nią, ledwo widoczna,
kumulowała się naturalna aura Belladony.
- Przecież ja nie jestem kelpią! - zapiszczała przerażona.
Pośpiesznie uciszyłam ją i zaciągnęłam na zewnątrz, gdzie mogłyśmy w miarę
spokojnie porozmawiać.
- Nie wiem jakim cudem się to udało, ale zmieniłam twoją
aurę. Na Kalipso, Bells, ten człowiek mógł ci bardzo zaszkodzić, prawda? -
usadziłam przyjaciółkę na ławce i odgarniając włosy z twarzy kucnęłam obok
niej.
- Tym, którzy wbrew ich woli praktykująca magię, podają
eliksir zapomnienia. Tworzą ci nową tożsamość w świecie śmiertelnych.
Ja pieprzę. Miałam ochotę nawrzeszczeć na nią jaka jest
nierozważna, ale w porę się zamknęłam.
- Wszystko w porządku? - przestraszyłam się, gdy usłyszałam
za sobą męski głos. - Wyglądasz na zmartwioną, Kate.
- Sebastian - odwróciłam się do niego z lekkim uśmiechem. -
Przestraszyłam się, że Belladonie i dziecku się coś stało, ale wszystko jest w
porządku.
Wampir uśmiechnął się kącikiem ust i kłaniając się odszedł.
- Chodź, cukiereczku, odwiozę cię do domu.
Belladona, nadal w lekkim szoku, pozwoliła się prowadzić pod
ramię. Była zamyślona i kompletnie nie zwracała uwagi na to co dzieje się
dookoła niej. Zajrzałam do sali bankietowej, którą wynajęliśmy, i zastygłam.
Na ramieniu Rufina uwieszona była śliczna blondynka. Poczułam
ukłucie w środku. Głupia ja. Przecież
ten facet to playboy, a nas łączy tylko seks i czasem praca. Zacisnęłam zęby z
bezsilnej złości, która mnie nagle ogarnęła.
Przecież wiedziałam, że taki jest, to dlaczego mnie tak
bardzo to zabolało? Gdy demon nachylił się do kobiety, aby jej coś powiedzieć
na ucho odwróciłam wzrok. Belladona spojrzała na mnie wystraszonymi oczyma.
- Jakaś laska miała takie same buty jak ja - wyjaśniłam, a
Bella uśmiechnęła się niemrawo. Za nic w życiu głośno nie przyznam, że w tym
właśnie momencie poczułam, że nie mam ochoty dzielić się Rufinem. Z nikim. Tym
bardziej, że nie miałam do tego żadnego prawa.
________________________
Zostały tylko dwa rozdziały! Jak czas szybko leci. Czy to tylko ja tak mam? Ostatnio strasznie kołacze mi się po głowie pomysł na zupełnie nową opowieść. Mam już nawet w głowie wyrobioną główną bohaterkę. Druga strona medalu jest taka, że pisanie drugiego tomu AN idzie bardzo źle. Mam nadzieję, że po prostu kopnie mnie wena tak jak było w przypadku pierwszego tomu (helloł! w niecałe trzy miesiące napisałam 34 rozdziały!)
Lubie Iggy? Ja kocham! A jej nowa piosenka? Mmm!!! Iggy Azalea - Beg For It
Rozdział świetny jak zawsze ;) Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńNowe opowiadanie mówisz...?
Jestem za, tylko proszę nie zawieszaj tego bloga :))
Do za tydzień!
Pozdrawiam
Joanna