Nie mogąc spać słyszałam jak Rafael z Rufinem odjeżdżają z
piskiem opon. Byłam przerażona tym jak szybko potoczyły się sprawy. Jeszcze
chwila, a pieprzylibyśmy się jak króliki. O mamo. Chyba Belladona faktycznie
miała rację, mówiąc, że dawno nie miałam faceta w łóżku. Jezu, rzuciłam się na
Rufina jak głupia!
Zakryłam twarz poduszką. Nie miałam pojęcia jak ja mu jutro
spojrzę w oczy. Cholera, nie spojrzę, bo od razu przed oczami staną mi obrazy z
jego sypialni. Cholera do kwadratu. Przez sen słyszałam jak nad ranem głośno
rozmawiając wrócili do domu.
*
Moje poranki niemalże zawsze wyglądały tak samo. Po
przebudzeniu potrzebowałam kawy. Schodząc na dół, połowa mojego umysłu jeszcze
spała. Weszłam do kuchni nastawiając ekspres. Przez uchylone drzwi jadalni
słyszałam głosy. Wzdychając ciężko zabrałam swoje śniadanie i kawę przechodząc
do drugiego pomieszczenia.
- Hej - mruknęłam siadając na swoim miejscu i przysysając się
do kubka z kawą. Skrzywiłam się, gdy poparzyłam sobie język. - Gdzie byliście?
- zwracałam się od ich obojga, ale patrzyłam na Rafaela.
- Sebastian znalazł ciało alfy za swoim klubem. Obawiam się,
że będziesz musiała pojechać z nami i go zidentyfikować.
- Czemu: obawiasz się? - zapytałam znad swojej kawy.
- No cóż... koleś tak jakby nie ma głowy i paru innych części
ciała.
Momentalnie pobladłam. Mężczyźni zachichotali.
- Rozumiem, że dla was to nic wielkiego oderwać komuś głowę,
ale mnie to trochę przeraża - wzdrygnęłam się.
- Plotki mówią, że kobieta kameleon jest nieustraszona -
podjudzał mnie Rufin.
- Tak, ale kiedy ma przy sobie... - przerzuciłam wzrok na
demona i od razu tego pożałowałam zacinając się. Patrzył na mnie w sposób,
który wyrażał, że ma ochotę zanieść mnie w tym momencie na górę i dokończyć
sprawę. - ... zabawki Belladony.
Dokończyłam i pośpiesznie wgryzłam się w jabłko.
- Zresztą plotki to plotki. Nie umiem walczyć niczym innym
niż bicz, a on nie zawsze się sprawdza. Mieczem pewnie bym zrobiła większą
krzywdę sobie niż komuś. Przecież ja nawet strzelać nie potrafię! - mogłam
przysiąc, że usta anioła drgnęły w uśmiechu. Cholera jedno, ja już wiem co ty
sobie myślisz!
*
Głowa wilkołaka była okropna. Wystarczyło jedno spojrzenie,
abym go zidentyfikowała. Jak najszybciej opuściłam te pomieszczenie niemalże
wybiegając na świeże powietrze. Miałam już dość tego zwariowanego tygodnia. Z
radością powitałam poniedziałek.
Rose powitała mnie entuzjastycznie, a ja byłam w szoku, gdy
nawijała jak katarynka.
- Stęskniłam się za tobą - wyjaśniła nieśmiało. - Zawsze
tutaj tylu facetów.
Zrobiło mi się ciepło na sercu i pozwoliłam sobie przytulić
wampirzycę. W lepszym humorze weszłam do swojego gabinetu. Ujrzenie fioletowej
koperty skutecznie go zniszczyło. Zaczynam podejrzewać, że Cynthiana specjalnie
przysyła mi swojego liściki, kiedy jestem w dobrym nastroju, aby go popsuć.
Katharino,
Proszę, abyś zjawiła
się na dworze.
Belladona będzie mile
widziana.
Dwa zdania, brak podpisu, ale czego ja się spodziewałam?
Prychnęłam zirytowana. Cynthiana używa słowa proszę jako rozkazu.
*
Nie mam pojęcia jak Rafael to robił, ale mieścił się z tymi
wielkimi skrzydłami na siedzeniu kierowcy. Wpatrywałam się w niego próbując to
zrozumieć, ale przestałam, gdy zapytał czy skończyłam go już podziwiać.
- Ty po prostu wsadzasz sobie w dupę te skrzydła - burknęłam
odwracając twarz do okna. Rafael wybuchnął śmiechem.
Gdy wjechaliśmy na parking anioł rozglądał się czujnie po
zaparkowanych samochodach. Jęknęłam dostrzegając malutki, królewski symbol.
Rafael pośpiesznie ruszył do domu, a ja tuż za nim.
W korytarzu słychać było jakieś głosy. Facetów w czerni było
prawie dwa razy więcej niż zazwyczaj, bo dołączyła gwardia królewska.
- Co się dzieje? - zapytał anioł wkraczając do salonu.
- Myślałem, że ty mi powiesz co w moim domu robi ochrona
prosto z dworu - Rufin brzmiał na zirytowanego. Wyszłam zza anioła patrząc na
salon.
- Jest panienka gotowa do drogi? - zapytał wojownik, od
którego wyczuwałam silną aurę. Demon z aniołem momentalnie na mnie spojrzeli
najpierw wyglądali na zaskoczonych, potem na złych, a na końcu na zirytowanych.
Uśmiechnęłam się niewinnie.
- Prawie, muszę się spakować - mruknęłam i pomknęłam do
swojej sypialni. Nie zdążyłam nawet zamknąć drzwi, gdy do pomieszczenia
wpakowało się dwóch, złych mężczyzn.
Wzdychając ciężko odwróciłam się od nich i wytargałam z
garderoby walizkę. Ustawiłam ją na łóżku, a Rafael z Rufinem usiedli po obu jej
stronach.
- Może nam łaskawie powiesz co do cholery wyprawiasz? - demon
niby był spokojny, ale ja wiedziałam swoje.
- Jadę na dwór - powiedziałam wychodząc z garderoby z
naręczem ubrań. Pośpiesznie złożyłam je i wrzuciłam do walizki.
- Na dwór? Niby po co? - anioł wydawał się być zainteresowany
bielizną, którą właśnie dodałam do bagażu. Zganiłam go wzrokiem i na wierzch
położyłam buty. - Jak ty to tam mieścisz? - mruknął patrząc na walizkę, w
której ciągle było miejsce.
- Belladona - odpowiedział mu Rufin.
- Nie wiem po co. Cynthiana każe do jadę - wzruszyłam
ramionami odpowiadając na jego pierwsze pytanie.
- Królowa powiedziała, że nie widzi potrzeby, abyśmy z tobą
jechali - demon zazgrzytał zębami. - Bo i tak za tydzień się tam zjawimy na bal
maskowy.
- No popatrz jaka ona zabawna - parsknęłam śmiechem
zatrzaskując walizkę. Poczułam jakieś ciepło gdzieś w domu i dopiero po chwili
zdałam sobie sprawę, że to aura.
- Belladona przyjechała - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ona też jedzie? - anioł był w szoku. Wzruszyłam ramionami i
zbiegłam po schodach na dół.
*
Podróż była okropnie długa i nużąca. Belladona pojechała do
rodziców, a ja zaszyłam się w moim apartamencie. Nie miałam nawet siły, aby
przywitać się z mamą i braćmi.
Rano, tuż po zjedzeniu śniadania, miałam spotkanie z królową.
Niemalże wszędzie towarzyszyła mi ochrona królewska, która zaczynała mnie
doprowadzać do szału.
Wchodząc do pokoju ze stołem-mapą miałam dziwne uczucie
deja-vu, tylko teraz nastrój był bardziej przygnębiający. Przywitałam się uroczyście
i zajęłam miejsce. Panowała niezręczna cisza.
- Kobieta Kameleon, wiesz coś może o tym? - zapytał Roman, a
ja zesztywniałam. O cholercia. Nie jest dobrze. - Podobno używa czarnej magii.
Wszyscy się jej boją, bo w jakiś dziwny sposób zmienia postać.
Tak, to właśnie ja! Parsknęłam w myślach, ale nic się nie
odezwałam. Co ja mam teraz zrobić?
- Katharino, to ważne - głos królowej był niespokojny, a jej
dłonie cały czas bawiły się łańcuszkiem.
Westchnęłam cicho przeczesując włosy dłonią.
- To moja sprawka.
- Wiedziałem! - uradowany wampir klasnął w dłonie.
- Romanie! - ostrzegła go Cynthiana. Król uspokoił się, a na
jego twarzy pojawiła się troska.
- Królowa parę dni temu została otruta - powiedział, a moja
szczęka huknęła o podłogę.
Ktoś próbował otruć królową?! Oh, Kalipso... Cynthiana ma
wroga, który był w stanie się do niej dostać. Czyli ktoś musiał być na tyle
blisko niej. Bez wątpienia na dworze są jacyś szpiedzy. Zakręciło mi się w
głowie od tych rewelacji, zupełnie jakbym w poprzednim tygodniu miała ich za
mało.
- Ale... dlaczego mi o tym mówicie? - zapytałam kiedy już
przypomniałam sobie jak się mówi.
- Jesteś jedyną nimfą, która potrafi walczyć. Oprócz tego
oczywiście, manipulujesz swoją aurą i dowolnie zmieniasz swój wygląd.
- To raczej Belladona... - mruknęłam cicho, a potem zdałam
sobie sprawę jak duży błąd popełniłam. Jeśli przeze mnie coś jej zrobią to
chyba się zabiję.
- Mówiłam ci, że Belladona to uzdolnione dziecko -
stwierdziła królowa wesoło, a mnie spadł kamień z serca.
- Ale nadal nie rozumiem co ja mam z tym wspólnego.
- Musisz zamienić się w Cynthianę na czas balu maskowego.
Podejrzewamy, że właśnie wtedy może nastąpić atak.
- Słucham? - otworzyłam szeroko oczy nie dowierzając w to, co
właśnie usłyszałam. Może jestem jeszcze w samolocie, a to jest jakiś durny sen?
Uszczypnięcie potwierdziło niestety najgorszy scenariusz.
- Nie jestem w stanie się sama obronić - powiedziała królowa
ze smutkiem. - A może nie być czasu, aby ktoś ruszył mi na pomoc.
Oh, cudownie. Czyli ja mam narażać własne życie dla królowej,
bo coś tam umiem walczyć i jakimś cudem zyskałam szacunek na dzielni?
Bombastycznie.
- Tylko, królowo, nie możesz przybrać mojej postaci. Ja
również mam wrogów, którzy mogą przywlec się za mną z Nowego Jorku - powiedziałam,
a mój mózg już zaczynał pracować na najwyższych obrotach. - Belladona stworzy
dla ciebie, kapłanko, postać jakiej sobie zażyczysz.
- Katharino, jesteś taka silna - w głosie Cynthiany słychać
było dumę. Zamrugałam kilka razy zdziwiona. Ta cała sprawa była co najmniej
nienormalna. Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wkroczyła ogromna puma
śnieżna.
- Kaelas, słoneczko, tęskniłam za tobą!
*
Belladona była chyba jeszcze w większym szoku niż ja, gdy
opowiedziałam jej o naszej misji. Dostałyśmy niecały tydzień, aby wprowadzić
cały plan w życie. Dnie były szalone, a noce nieprzespane. Do południa
Cynthiana uczyła mnie jak powinnam się zachowywać będąc królową. Przypomniała
mi także wszystkie rody arystokratyczne, powtórzyłyśmy łacinę i staroniemiecki
oraz uczyłam się na pamięć przemowy. Po spotkaniach z królową pędziłam do
Belladony, gdzie pomagałam jej przygotowywać zaklęcia, eliksiry i omawiałyśmy
plan działania.
Ustaliłyśmy, że Cynthiana przebierze się za elfkę. Belladona
kilka dni przygotowywała zaklęcie zwodzące, które sprawi, że ludzie nie będą
się zastanawiać czemu ta elfia aura jest trochę dziwna. Był to bardzo potężny
czar, więc towarzyszyłam przyjaciółce w milczeniu wspierając ją na duchu.
Przerobiłyśmy sukienkę, którą tego wieczora mam mieć na
sobie. Dodałyśmy sekretne kieszonki, w których można pomieścić noże do
rzucania. Uśmiałam się, gdy Belladona oznajmiła, że potraktujemy bicz jako
pasek. Przemalowałyśmy go na złoto, owinęłyśmy wokół pasa, a rączkę ukryłyśmy w
fałdach sukni.
Królowa była podenerwowana. Krążyła po pokoju z przerażeniem
przyglądając się broni, którą z Bellą ukryłyśmy w mojej sukience. Z czarnowłosą
doszłyśmy do wniosku, że ja pierwsza przejdę przemianę, bo Cynthiana nadal nie
była co do tego przekonana.
Wypiłam eliksir na zmianę włosów, a potem założyłam
naszyjnik, który wzmacniał zaklęcie. Nie miałyśmy pewności czy nasze
wcześniejsze sposoby na prawdę są takie niezawodne, więc Bella dodała
naszyjnik, bo daje gwarancję. Użyłam też soczewek kontaktowych, aby przypadkiem
zaklęcie na zmianę koloru oczu nie zaczęło szwankować.
- O mój boże - wyszeptała Cynthiana, kiedy odwróciłam się w
jej stronę. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a w oczach miała łzy.
Byłam jej kopią. Długie srebrzyste włosy i błękitne oczy.
Belladona marszcząc nos patrzyła na mnie to na królową.
- Nie muszę zmieniać ci twarzy - powiedziała po chwili
wahania. - Myślałam, że będę musiała skorygować ci nos, albo policzki, ale...
no cóż, nie muszę.
- Mogę? - zapytałam wyciągając rękę w stronę królowej. Podała
mi swoją drżąca dłoń, a ja skupiłam się na różnicach w jej aurze i
przypasowałam je do swojej. Nie potrafiłam określić słowami co czyniło jej aurę
wyjątkową, ale udało mi się. Dodatkowo jej aura była trochę świetlista, więc
pośpiesznie zmodyfikowałam swoją.
Transformacja Cynthiany przebiegła pomyślnie. Była teraz
brązowowłosą elfką o zielonych oczach. Założyłam jeszcze kolczyki na lepszy
słuch i byłam gotowa.
Z pomocą królowej rozpuściłyśmy plotkę, że jestem chora i nie
mogę wziąć udziału w balu. Belladona miała wrócić do mojego apartamentu
dopilnować, aby nikt nie odkrył, że mnie tam nie ma.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do królowej i ruszyłam do
gabinetu, w którym miał na mnie czekać Roman. Byłam zdenerwowana dzisiejszym wieczorem.
Dłonie mi się trzęsły.
- Matko Noc... - wymamrotał Roman, gdy zjawiłam się w
pomieszczeniu.
- Dobrze jest? Nie wiem czy przypadkiem nie pominęłam
jakiegoś zapachu - powoli zaczynałam panikować. Król potrząsnął głową.
- Jest doskonale.
Roman miał towarzyszyć mi tego wieczoru. Jego zadanie
polegało na obserwowaniu otoczenia i robieniu dobrej miny do złej gry.
Sala balowa była pięknie przystrojona. Mnóstwo gości tylko
potęgowało mój stres, ale starałam się go ukryć pod tajemniczym uśmiechem,
który podpatrzyłam u Cynthiany. Przez cały tydzień obserwowałam jak się zachowuje,
w jaki sposób gestykuluje czy nawet jak się porusza.
Póki co szło mi całkiem dobrze, bo ludzie kłaniali mi się z
szacunkiem. Żołądek miałam aż w gardle, gdy doszliśmy na podest, na którym
znajdowały się trony. Zapadła cisza, był czas na mowę. Miałam ochotę zakasać
sukienkę i zwiać stąd tam gdzie pieprz rośnie. Roman mocniej zacisnął dłoń na
mojej talii, aby dodać mi otuchy.
- Moi kochani - zaczęłam starając się, aby mój głos był tak
melodyjny i dźwięczny jak Cynthiany. - Mam nadzieję, że wszyscy dzisiaj
będziecie się wspaniale bawić.
Z życzliwym uśmiechem omiotłam wzrokiem tłum i wrosłam w
ziemię dostrzegając Rufina i Rafaela. O mamciu. Na szczęście Roman wtrącił
jeszcze parę słów, a to dało mi czas, aby wziąć się w garść.
- Bal maskowy - nałożyłam białą maskę na twarz. - uważam za
rozpoczęty!
Rozległy się oklaski, a tuż po nich muzyka. Rozpoczęły się
tańce, a ja siadając na tronie byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Uśmiechałam
się i wymieniałam uprzejmości z ludźmi, którzy podchodzili, a wzmożona czujność
zabijała mnie od środka.
Niestety i ja w końcu musiałam udać się na parkiet. Ta część
zabawy była najgorsza dla mojego planu, bo byłam oddzielona od Romana. Jako pierwszy
do tańca, królową-mnie, poprosił wampir, który panował na Ameryką Południową.
Zdążyłam go poznać na imprezie organizowanej przez Rufina. Dopatrywałam się w
nim osoby, która mogła pragnąć śmierci królowej i doszłam do wniosku, że
przesadzam i nazbyt panikuję.
Musiałam przywołać demona w myślach, bo właśnie zmierzał w
moją stronę. Nie mogłam dać sie teraz rozproszyć, byłam zbyt zdenerwowana.
Udając, że go nie widzę odwróciłam się wchodząc w tłum.
Jakiś mężczyzna złapał mnie za rękę prosząc do tańca. Zgodziłam
się, ale nie byłam w stanie sobie przypomnieć kim jest, a to wszystko przez te
cholerne maski.
- Jak zwykle wygląda pani kwitnąco, królowo - powiedział
uśmiechając się szarmancko.
- Bardzo mi schlebiasz - skinęłam głową uśmiechając się
skromnie.
- Pewnie królowa bardzo dba o swoje posiłki, czyż nie? -
zapytał, a mi w głowie zapaliła się lampka. Uśmiechnął się szeroko, gdy
dostrzegł wyraz paniki na mojej twarzy. Chciałam odejść od niego, ale zacisnął
dłoń na moim nadgarstku.
- Na dół! - głos Romana był tak potężny, że bez problemu
wzniósł się ponad gwar rozmów i orkiestrę.
Rzuciłam się na podłogę, a nad moją głową przeleciała
strzałka, która trafiła w jakiegoś mężczyznę. W tej sytuacji moją jedyną bronią
było zaskoczenie. Wydobyłam z sekretnej kieszonki sztylet i rzuciłam w
kusznika, ale trafiłam w kolano. Nie potrafiłam trafiać w cel. Na szczęście
upadł na kolana.
Wokół nas zrobiło się zamieszanie. Zabójca nie działał sam,
bo inni nie pozwalali się nikomu do nas dostać. Przeklinając podniosłam się błyskawicznie
zrywając bicz z pasa. Chciałam zaatakować, ale zostałam zmuszona do obrony, bo
mój napastnik rzucił się na mnie z zakrzywionym nożem. Zdołałam uchylić się na
tyle, że zachowałam zdrowe gardło, ale ostrze przecięło mi skórę od kości
policzkowej, przez usta, aż po brodę.
- To nie ona! - krzyknął napastnik, a ja zdałam sobie sprawę,
że trzyma w dłoni mój zaklęty naszyjnik. Prawdopodobnie rana musiała być
poważna i przerwała działanie eliksiru, a po zerwaniu łańcuszka wróciłam do
swojej postaci.
Wykorzystując chwilowe zdziwienie przeciwnika zamachnęłam się
biczem zwalając mężczyznę z nóg. W porę przypomniałam sobie o kuszniku, któremu
sparaliżowałam nogi. Zrobiłam obrót, aby zamachnąć się na niego. Przewidział
mój ruch uchylając się. Uśmiechał się złowieszczo. Gdy zobaczyłam lecący we
mnie zaklęty nożyk Belladony zrozumiałam, że popełniłam bardzo duży błąd.
Ostrze wbiło mi się w ramię, z ręki wyleciał bicz. Paraliż
powoli zaczął przenosić się na nogi. Nie byłam w stanie nic zrobić. Słyszałam
odgłosy walki, ale nie mogłam się odwrócić. Jak kłoda grzmotnęłam o posadzkę.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
*
Bolała mnie głowa i ramię, ale szum uniemożliwiał mi dalsze
spanie. Chciałam otworzyć oczy, ale było zbyt jasno i zaczęłam gwałtownie
mrugać.
- Budzi się! Powiadomię medyka! - głos Belladony był radosny,
a ja nie chciałam, aby się oddalała. Pośpiesznie usiadłam, ale przypłaciłam to
potężnym bólem głowy.
- Hej, masz leżeć - odwróciłam twarz w stronę rozmówcy. Twarz
Rufina była zmęczona, ale wyrażała ulgę. Gdzie ja do cholery jestem?
Sala balowa, dziwny mężczyzna, kusznik, nóż lecący w moją
stronę.
- Królowa! - zawołałam odrzucając kołdrę, ale nie zdążyłam
nawet położyć stóp na podłogę, bo zostałam zatrzymana w miejscu.
- Nic jej nie jest - odpowiedział mi Rufin przytrzymując mnie
w miejscu. Spojrzałam na niego nieufnie. Co on do cholery robił w... moim
mieszkaniu? Rozejrzałam się zdziwiona. Jakim cudem się tutaj dostałam.
- Co z... - mój umysł nie pracował jeszcze poprawnie. - ...
tymi kolesiami?
- Dorwaliśmy praktycznie wszystkich z nich, ale nie wiadomo
kto za tym stoi, bo Sebastian musiał zabić przywódcę powstania, aby przeżyć.
Jakie powstanie? On czym on do cholery gada? Schowałam twarz
w dłoniach i pisnęłam ze strachu wyczuwając zgrubienie pod palcami. Odczepiłam
ręce jak oparzona.
- Podaj mi lusterko - zapiszczałam.
- Kate, myślę, że powinnaś...
- Podaj mi te pieprzone lusterko! - nakazałam nie panując nad
swoim głosem.
Rufin niechętnie wstał i zaczął chodzić po pokoju w
poszukiwaniu lusterka. Wracając do mnie i siadając obok na łóżku, niechętnie
podał mi przedmiot. Drżącą ręką uniosłam go i od razu poczułam w oczach łzy. Od
policzka, przez usta, aż po brodę ciągnęła się paskudna blizna. Zaczęłam
gwałtownie łapać powietrze co poprzedzało wybuch płaczu.
- Medycy powiedzieli, że powinna niedługo zniknąć - ale
kojące słowa Rufina nie podziałały i wybuchłam płaczem.
- Co ja sobie myślałam... nie umiem walczyć... mogłam komuś
zrobić krzywdę... nawaliłam... - zalałam się łzami szlochając głośno.
Czułam się koszmarnie, bo dopiero teraz docierała do mnie
odpowiedzialność, którą na siebie wzięłam. Tak na prawdę byłam głupią
dziewuchą, która myślała, że potrafi się bić, a manipulacja aurą czyni ją
wyjątkową i uratuje od wszystkiego. Byłam beznadziejna.
Zwinęłam się w kłębek rozpaczając nad tym jak bardzo
lekkomyślna byłam. Przecież sama niedawno przyznałam, że te całe moje śmieszne
akcje udawały mi się tylko dlatego, że miałam szczęście. Byłam żałosna, zbyt
pewna siebie. Nic nie potrafiłam, a moja walka biczem była co najmniej
śmieszna.
- Co jej zrobiłeś? - głos Belladony był surowy i zimny.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Coś miękkiego musnęło moją rękę, a łóżko
ugięło się pod ciężarem. Zalana łzami wyciągnęłam ręce w kierunku wielkiej pumy
śnieżnej. Kaelas położył się koło mnie, a ja wtuliłam twarz w jego miękkie
futro.
Nie słuchałam nikogo przytulając się do kota jakby był
domowym zwierzątkiem, a nie groźną ponad trzystukilogramową bestią. Kaelas
warczał co jakiś czas, jednak wiedziałam, że to nie jest kierowane do mnie.
- Oh, odsuń się kocie. Przecież wiesz, że nie zrobię jej
krzywdy - mruknęła zniecierpliwiona Bella. Puma odsunęła się nieznacznie kładąc
swoje wielkie cielsko na końcu łóżka.
- Słoneczko, nie do twarzy ci z łzami - przyjaciółka starała
się mnie pocieszyć, ale wybuchłam jeszcze większym szlochem.
- Co z resztą? - udało mi się wydukać.
- Jeden z arystokracji dostał środkiem nasennym, paru
strażników ma trochę zadrapań, jeden złamał nogę. Nic wielkiego, w sumie to już
praktycznie wyzdrowieli - mówiła spokojnie głaszcząc mnie po włosach.
- Co ja sobie myślałam, Belladono? Przecież jestem totalnie
do niczego - wyjąkałam podnosząc twarz z poduszki i odrzucając włosy z oczu. -
Co ja sobie wyobrażałam? Że obronię królową? - zaśmiałam się gorzko. - Jestem
beznadziejna. Nie potrafię walczyć, nie potrafię być normalną nimfą. Jestem
jakimś dziwadłem! Dlaczego tak jak one nie mogę być normalna?! - zawołałam ze
łzami w oczach.
- Przecież jesteś wspaniała...
- Nie jestem! Nic sama nie osiągnęłam! Wszystkie rzekome moje
zasługi to osiągnięcia innych! Nawet nie umiem gotować. Jedyne co mi w życiu
wychodziło to taniec! Nawet szpital. Ja tylko kupiłam posesję, ale to ty
wszystkim się zajęłaś. Jesteś taka utalentowana, a ja? - spojrzałam na
przyjaciółkę, a broda mi drgała od tłumionego płaczu.
- Jesteś piękna i dobra.
- Nie jestem piękna! Zobacz na tę twarz - piszcząc wskazałam
palcem na okropną bliznę. - Piękne to są te wszystkie nimfy! Esmeralda,
Pandora, Dalia... A ja? Jakiś mutant z ciemnym pigmentem, który nie powinien
istnieć! Myślisz, że czemu Cynthiana wybrała mnie na dworską wysłanniczkę? -
krzyczałam, a Bella wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami. - Bo
moje życie dla niej nic nie znaczy! Zobacz jak łatwo wystawiła mnie wczoraj!
Nic nie znaczę, rozumiesz? Nic! - wołałam płacząc i nic nie było mnie w stanie
powstrzymać.
Rzuciłam się na łóżko zagrzebując pod kołdrą trzęsąc się od
targającego mną płaczu. Kaelas w chwilę znalazł się przy mnie. Spragniona
bezinteresownej miłości przytuliłam się do zwierzaka.
Zdałam sobie sprawę, że dla królowej moje życie nic nie
znaczyło. Byłam pionkiem w jej jakiejś chorzej grze. Wysłała mnie do Nowego
Jorku, abym wybadała grunt, bo gdyby przypadkiem mi się coś stało nie byłaby do
żadna strata. Moje przypuszczenia potwierdziło to z jaką łatwością pozwoliła,
abym naraziła swoje życie by ją chronić. Musiała wiedzieć, że nie byłabym w
stanie pokonać dorosłego mężczyzny, po prostu musiała to wiedzieć.
Byłam wściekła na siebie za to, że nie byłam normalną nimfą.
Taką, która ma jasne włosy i oczy, a jej jedyne zajęcie to gra na
instrumentach, śpiew, taniec i zakupy. Nigdzie nie pasowałam. Nie byłam po
jasnej stronie, ale po ciemnej też nie. Nie byłam do końca nimfą, ale
wampirzycą tym bardziej. Ponownie się rozpłakałam zdając sobie sprawę, że
jestem nikim.
___________________________________
Odezwał się mój były. Chce się ze mną przyjaźnić i spotkąć w przyszłym tygodniu. Dobra jako przyjaciółka, ale niewystarczająco dobra jako dziewczyna?
Ja na twoim miejscu nie zaczynałabym przyjaźni z byłym. Ale to tylko moje zdanie. Rozdział jak zwykle wyśmienity. Szkoda mi Kate. Czekam na cześć następną ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Joanna
Najwyraźniej chyba mu Ciebie brakuje, jednak ja bym się już w to nieangażowana, przyjaźń z byłym kiedy dalej coś do niego czujesz(prawdopodobnie, choć mogę być w błędzie) nie jest najlepszym pomysłem, ale zrobisz jak uważasz w końcu, sama wiesz co jest dla Ciebie najlepsze ;) co do rodziału, jak zawsze cudowny. Pierwszy raz chyba tarcza Kate którą się otaczała powoli się kruszy i biedna nie może sobie z tym poradzić. Oczywiście czekam na następny!
OdpowiedzUsuńJa też. Na Twoim miejscu zostałabym na stopie: jesteś, żyjesz- ok, ale z dala ode mnie. A rozdział cudowny :). Czytając miałam tak wrażenie, że odzwierciedla, to co Ty sama w tym momencie swojego życia czujesz.
OdpowiedzUsuńCóż zgadzam się z pozostałymi, nie powinnaś „wchodzić do tej samej rzeki” nawet jeśli w innym celu (powoli zajęcia z filozofii przekładam na życie codzienne, cudnie^^). A co do rozdziału jest genialny, choć szkoda mi Kate. I wiesz coraz bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że Cynthiana i Roman to dla Kate ktoś znacznie ważniejszy niż tylko król i królowa (od jakiegoś czasu ta myśl za mną łazi, ale jeszcze trochę poczekam, być może tylko mi się wydaje :P). Tak więc pozostało mi tylko czekać na kolejny piątek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny na kolejny tom. ;)