- Co z nią? - zmarszczyłam brwi unosząc dłoń i wpatrując się
w srebrną blaszkę.
- Zdejmij ją - nie musiała nic dodawać, ale wiedziałam, że
muszę to uczynić natychmiast. Zerwałam ją i położyłam na stoliku. Gdy moja
skóra już się nie stykała z metalem poczułam jakby spadł ze mnie jakiś ciężar.
- Włóż ją do czegoś drewnianego - rozkazała Rufinowi, a mnie
złapała za dłoń, wzdrygając się lekko, i poprowadziła do salonu.
Zaczęła rozkładać na stole różne przedmioty. Do szklanki
wlała kilka swoich naparów i podała mi. Nawet nie pytając co to, wypiłam
duszkiem. Od razu zrobiło mi się cieplej i ogólnie lepiej. Rozsiadłam się obok
Belladony. Rufin usiadł naprzeciwko nas, na swojej kanapie.
Mieliśmy taką niepisaną zasadę, że jedna z sof była jego, a
jedna moja. To mogło wydawać się dziwne, ale oboje w salonie spędzaliśmy dużo
czasu i to zazwyczaj w tym samym momencie. Zazwyczaj nie odzywaliśmy się oboje
zajęci swoimi sprawami, ale demon bardzo lubił komentować to co akurat
oglądałam.
Belladona położyła starą księgę na stole, a ja miałam
wrażenie, że zaraz się rozpadnie. Otworzyła ją gdzieś pod koniec i popchnęła w
moim kierunku. Węglem były naszkicowane jakieś okropne stwory. Bella widząc mój
wzrok przerzuciła kartkę, a ja wciągnęłam głośno powietrze. Okropne kreatury z
mojego koszmaru zajmowały całe dwie strony.
- Cholera, miałam nadzieję, że to nie te - westchnęła
odgarniając włosy z oczu. - To była bardzo potężna klątwa, w dodatku imienna - skrzywiłam
się, gdy przypomniałam sobie swoje imię wygrawerowane na blaszce.
- Prawdopodobnie jeszcze cię odwiedzą, ale nie będzie to już
miało formy halucynacji. Teraz to będzie jak koszmar i pewnie obudzisz się z
krzykiem - ciągnęła, wzrokiem wodząc po tekście. - Znikną po kilku dniach.
Napisali tutaj, że łapacz snów i zapalona świeca powinny odstraszyć demony, ale
to stara wersja.
- Łapacz snów? Nie mówiłaś kiedyś przypadkiem, że to szajs,
który wciska się śmiertelnikom? - zapytałam unosząc brew.
- Nadal tak uważam, ale nie zaszkodzi sprawdzić, prawda? -
zatrzasnęła z hukiem księgę, a ja byłam pod wrażeniem, że się nie rozpadła. -
Pokaż rączki, przecież nasza piękna Rinnie nie może być oszpecona - Belladona
uśmiechała się złośliwie.
- Bujaj się - rozczochrałam jej włosy, a ona burknęła
oburzona. Chcąc nie chcąc ściągnęłam bluzę.
Moje ręce wyglądały okropnie. Od czubków palców, po ramiona i
aż do szyi, byłam cała podrapana. A groźne miny Ethana i Rafaela, którzy
właśnie weszli do salonu, potwierdzały tylko moje myśli.
- Zdejmuj aurę, będzie szybciej i łatwiej - nakazała Bella, a
ja momentalnie opuściłam swoją magiczną skórę.
Z każdym dniem manipulowanie aurą przychodziło mi o wiele
łatwiej, ale teraz odkryłam nową przypadłość.
- Nie mam aury, prawda? - zapytałam przypatrując się
Belladonie, która trzymała dłonie nad moimi ranami.
- Nie - potwierdziła moje słowa.
- Więc mam nadzieję, że wy też widzicie jak ręce Belli świecą
się na żółtozielono? - odwróciłam głowę od przyjaciółki patrząc na pozostałych.
Miny mieli zdziwione.
- Chcesz powiedzieć, że pozbyłaś się aury, a nadal ją
widzisz? - wydedukował Rufin pochylając się i opierając łokcie na kolanach.
- Chyba tak... cholera, jakie zimne! - podskoczyłam na
miejscu patrząc jak aura Belladony zmienia kolor. - No tak, mogłam się
domyśleć, że niebieski oznacza zimno, to takie logiczne - parsknęłam
przewracając oczami, a Bella wyglądała na rozbawioną.
- Przepraszam - powiedziała nieszczerze z szerokim uśmiechem.
- Swoją drogą to jesteś jeszcze większym dziwadłem niż myślałam.
- Dzięki, prawdziwa z ciebie przyjaciółka - mruknęłam
opadając na sofę.
- Nie znaleźliśmy żadnych odcisków palców, ani niczego co
mogło by nas doprowadzić do nadawcy - zameldował Ethan opierając się o ścianę.
- Popytajcie w każdym sklepie, niech Jeremy spróbuje jeszcze
czegoś poszukać - Ethan kiwnął tylko głową i opuścił pomieszczenie.
- Byłem w siedzibie, ale nikt nie pamięta kto podrzucił
prezent, za dużo ludzi - Rafael chodził po salonie, a jego wielkie czarne
skrzydła wywoływały lekkie podmuchy wiatru. - Kate, od jutra zaczynamy trening.
- Jak to od jutra? Miałam mieć wakacje!
- Tak to.
- Nie masz w ogóle uczuć - oburzyłam się, ale anioł spojrzał
na mnie pobłażliwie.
- Belladono, proszę, żebyś nie ulepszała jej broni, bo
doniosę gildii, ze używasz czarów - dodał po chwili.
- Nie masz uczuć! - powtórzyła za mną oburzona przyjaciółka,
a Rufin parsknął śmiechem.
*
Było tak gorąco, że z chęcią biegałabym nago. Uniemożliwiał
mi to Rafael, który leciał obok mnie jakby był na spacerku. Nie mam pojęcia,
które okrążenie już robiłam, ale byłam pewna, że przebiegłam już kilka dobrych
kilometrów.
- Przecież dobrze wiesz, że mam świetną kondycję, więc
dlaczego każesz mi biegać? - burczałam nadal nie mogąc mu wybaczyć tego, że
skrócił mi wypoczynek.
- Bo nie umiesz walczyć, a w takim przypadku twoją jedyną
szansą na przeżycie zostaje ucieczka.
Bo następnych kilku okrążeniach anioł łaskawie stwierdził, że
wystarczy i zaprowadził mnie do manekinów. Byłam dość sceptycznie nastawiona do
tego pomysłu. A kiedy przyszedł z długim mieczem z tępym ostrzem skrzywiłam
się.
- Nie - pokręciłam głową zakładając dłonie na piersiach jak
mała dziewczynka.
- Nie obchodzi mnie to. Ja mam czas. Nie wypuszczę cię stąd,
dopóki nie będziesz w stanie utrzymać miecza jedną ręką - powiedział i rozsiadł
się na materacach niczym pan i władca.
Zezłoszczona podeszłam do miejsca, w którym położył miecz, i
chwyciłam go dwoma rękoma. Prawie oczy mi wyszły z orbit, kiedy w końcu
przyjęłam poprawną pozycję, a czubek miecza był wycelowany w sufit. Rafael
przyglądał mi się rozbawiony.
Oczywiście tego dnia nie byłam w stanie utrzymać broni w
jednej ręce.
*
W sprawie szpitala nie miałam na razie nic do roboty. Ekipy
remontowe wkroczyły na teren i odwalały kawał dobrej roboty. Belladonie
oznajmiłam, że będzie dyrektorką, a ona przyjęła tę propozycję piskiem radości.
Teraz zajmowała się sprowadzaniem wszystkich potrzebnych leków. W biurze
bywałam tylko do lunchu, a potem jechałam na mordercze treningi z aniołem.
Treningi, na które uczęszczałam wcześniej, przypominały
wylegiwanie się na kanapie w porównaniu do tego co specjalnie dla mnie
przygotowywał Rafael. Miałam zakwasy w miejscach, o których istnieniu nie
miałam pojęcia!
Pod koniec drugiego tygodnia ćwiczeń byłam w stanie utrzymać
miecz w jednej ręce, a na początku czwartego nie miałam już większego problemu
we władaniu nim.
Wyżywałam się na słomianej kukle wyobrażając ją sobie jako
Rafaela. Trening zawsze miałam w jednej z sal w jego wielkim budynku
szkoleniowym. Obiekt był ogromny i miał pełno pomieszczeń, a w każdym były
odtworzone inne warunki do walki. Mini góry, rzeki, pola, lasy, ruiny,
labirynty pomieszczeń, dosłownie wszystko.
Anioł dzisiaj przyprowadził mnie do innej sali, nieco
większej, a sam gdzieś zniknął. Ostrzegł mnie jednak, że pomieszczenie jest
monitorowane i jeśli zaniecham treningu to on się o tym na pewno dowie. W
powietrzu także wisiała niewypowiedziana groźba, że za swoje nieposłuszeństwo
dostanę karę.
Drzwi sali otworzyły się w momencie, gdy słomianej kukle
odcięłam głowę. Odwróciłam się, by zobaczyć kto przyszedł, ale gromada młodych
facetów nie była tym, czego się spodziewałam. Zmarszczyłam brwi przypatrując im
się, a oni dopiero po dłuższej chwili mnie zobaczyli. Wydawali się tak samo
zbici z tropu jak ja. Sprawcy całego zamieszania wkroczyli kilka minut później.
Zmrużyłam groźnie oczy opierając dłonie na biodrach.
- Gdzie zgubiłeś swój garniturek, prezesiku? - zapytałam
złośliwie patrząc na Rufina, który ubrany na sportowo włożył dłonie do
kieszeni.
- Nie wiesz jaki jest dzień tygodnia? - zaśmiał się, a ja
zacisnęłam zęby. - Sobota - wyjaśnił, a krew się we mnie zagotowała.
- Rafael ty draniu! Obudziłeś mnie o godzinie siódmej,
wmawiając mi, że mam wolne w pracy?! W sobotę?! - krzyknęłam krocząc w stronę
anioła, który wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Uhh, gdybym tylko mogła
mu zetrzeć ten uśmieszek z twarzy. Nie wierzę, że dałam się na to nabrać. Teraz
cała sala się śmiała.
Mnie wcale nie było do śmiechu, bo Rafael miał czelność
wchodzić do mojego pokoju, a kiedy nie wstawałam wylewał na mnie wiadro zimnej
wody. Czasem też układał się z Rose, aby mi przestawiła grafik bym cały dzień
mogła poświęcić na trening.
- Przyprowadziłem ci kolegów na mały sparing - Rafael
uśmiechnął się złowieszczo, a ja zbladłam. Ta grupa na pewno była zaawansowana.
Mężczyźni mogli mieć jakoś po dwadzieścia lat, czyli jeszcze rok, dwa i skończą
szkolenie.
- Wybieram bicz - powiedziałam szybko, zanim Rafael zdążył
wtrącić swoje trzy grosze. - Znam zasady. Każdy może wybrać dowolną broń.
Podkreślam, dowolną!
- Przerobiła cię - Rufin się roześmiał. Anioł pokręcił
rozbawiony głową i wskazał mi na stojak z bronią.
Odrzuciłam miecz na bok i doskoczyłam do broni zanim reszta
mężczyzn była w połowie drogi. Chwyciłam bicz z czarnej skóry uśmiechając się
szeroko. Rekruci patrzyli na mnie z powątpiewaniem.
Dla większości wojowników bicz nie był bronią. Uważali go
jako zabawkę, a nie jako narzędzie, które może siać zagładę. Mało kto go
używał, bo przyjęło się, że ta broń jest zbyt babska. Gorzej dla nich. Rafael
zarządził, aby każdy sam się rozgrzał.
Odeszłam na koniec sali rozwijając bicz. Zamachnęłam się i
trzasnęłam nim, a po sali rozszedł się świst i trzask, który był balsamem dla
mojego serca. Prawie podskoczyłam z radości. Niestety mój ukochany dźwięk
zwrócił uwagę reszty. Chyba myśleli, że nie mam pojęcia jak obchodzić się z tą
bronią. Wasze niedoczekanie, chłopaki! Przez prawie cztery lata uczyłam się
walczyć pejczem, więc byłam w tym dobra. Trzasnęłam biczem jeszcze dwa razy i
usiadłam na podłodze. Nie chciałam, aby wiedzieli ile potrafię.
Rafael zaczął wyznaczać pary. Przeważnie wybierali miecze,
noże, sztylety lub topory. Broń była tak zaklęta, że nie można nią było zrobić
krzywdy, ewentualnie nabić trochę siniaków.
Nadeszła moja kolej. Stanęłam na wyznaczonym obszarze
trzymając luźno bicz. Większość robiła ten błąd, że trzymali bat ze zbyt
sztywnym nadgarstkiem. Mój przeciwnik patrzył na mnie pobłażliwie. Był wyższy
ode mnie, szerszy i... w ogóle go dużo było. Przy nich wszystkich czułam się
strasznie mała.
Rafael dał znak, a rekrut ruszył na mnie, ale bał mi się
zadać jakiś cios. Trzasnęłam biczem, a on owinął się wokół jego kostki.
Złapałam lewą dłonią za sznur i pociągnęłam gwałtownie. Mężczyzna zakołysał się
i upadł. Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie spodziewałam się, że pójdzie aż tak
łatwo. Rafael chyba też.
- O nie, tak to nie będzie! - zawołał karcąco patrząc na
pokonanego. - Nie bójcie się jej uderzyć. To tylko wredna, mała zołza!
Wkurzona zamachnęłam się i trzasnęłam biczem tuż przed nosem
anioła. Nie byłam dla niego żadnym zagrożeniem, ale zaskoczyłam go.
- Ja tu jestem! - krzyknęłam oburzona.
- Dam tysiąc temu, który ją pokona! - zawołał Rufin. Wlepiłam
w niego zaskoczone spojrzenie otwierając usta ze zdziwienia.
Na sali zaszumiało od ściszonych rozmów. Rafael śmiał się.
Koniec końców to podziałało, bo ustawiła się całkiem niezła
kolejka. Nie wierzyłam w to co widziałam. Przecież to są chłopy, którzy zaraz
ukończą szkolenie i będą kwalifikowanymi wojownikami. O mamciu. Spojrzałam z
nadzieją na mój bicz.
- Rezygnujesz? - Rafael podszedł do mnie uśmiechając się
wesoło.
- Nigdy - wyburczałam przez zaciśnięte zęby.
Byłam mniejsza od nich i być może zwinniejsza. Dodatkowo
pokończyłam pełno kursów tańca różnych dziedzin. Potrafiłam robić salta i inne
tego typu cuda. Trzeba trzymać się swoich dobrych stron. Podobno...
Oferta Rufina spowodowała, że rekruci byli pewni swojego
szybkiego zwycięstwa i widać to było w oczach mojego przeciwnika. Gdy rozległ
się sygnał, mężczyzna rzucił się w moim kierunku, a ja ledwo zdążyłam się
uchylić i odskoczyć na bok. Bicz uderzył w jego plecy, ale on tylko się
skrzywił i szarżował na mnie dalej z długim mieczem dwuręcznym. Zrobiłam więc
to co umiałam najlepiej, zaczęłam uciekać.
Swoją szansę dostrzegłam w niedaleko stojącym koźle do
ćwiczeń. Mój napastnik był tuż za mną, więc odbiłam się od podłogi wskakując na
kozła. Mężczyzna się zdziwił, ale zanim jego miecz zdążył podciąć mi nogi
wybiłam się i zrobiłam salto do tyłu lądując za moim przeciwnikiem. Zanim
zdążył się zorientować owinęłam bat wokół jego szyi. Tym razem szczęście mi
dopisało.
- Wiedziałeś, że umie robić salta? - zapytał Rafael Rufina.
- Nie, nie miałem pojęcia - odparł demon, a kiedy dostrzegli,
że stoję przed nimi uśmiechnęli się niewinnie.
Niestety na tym się nie skończyło. Zmuszona byłam do odbycia
jeszcze kilku sparingów. Udawało mi się wygrywać tylko, dlatego, że moja walka
była nieprzewidywalna i czasami głupia. No bo przecież kto by się spodziewał,
że stojąc na koźle (mój ulubiony przyrząd w sali) owinę bicz wokół lampy, a
potem zeskoczę i z całym impetem uderzę nogami w pierś przeciwnika.
Byłam już tak zmęczona, że nie miałam pojęcia jak mi sie
potem udało wejść na tę lampę. Mój przeciwnik, w pełni wypoczęty, krążył na
dole czekając aż spadnę. W sali panowało ogólne rozbawienie, bo nikt, prócz
Rafaela, który miał skrzydła, nie był w stanie się do mnie dostać. Gdy ktoś
podchodził zbyt blisko strzelałam z bicza i wszyscy uskakiwali.
- Przegrałaś, a teraz złaź stamtąd! - zawołał Rafael.
- Nie przegrałam! Widzisz, żebym była znokautowana? - odkrzyknęłam. Było mi gorąco od żarówek, ale
nie miałam zamiaru się poddawać. Odpowiedział mi ogólny wybuch śmiechu.
- No chodź, Kate, odwiozę cię do domu! - przekonywał Rufin.
- Nie ufam wam! Jak tylko zejdę dopadnie mnie ten tam na
dole, a ta bestia zwana aniołem, stwierdzi moją porażkę! - kolejny wybuch
śmiechu.
Demon niczym niezrażony ruszył w moją stroną, a gdy
strzeliłam z bicza, aby go odstraszyć, ten złapał go za koniec i pociągnął z
taką siłą na dół, że z piskiem zleciałam
z lampy. Byłam niemal pewna, że grzmotnę o podłogę, ale demon złapał mnie
jakbym nic nie ważyła.
- Przegrałaś - oznajmił Rafael, a ja aż zapowietrzyłam się ze
złości. - Rufin cię pokonał.
Spojrzałam z niedowierzaniem na demona, który odstawił mnie
na ziemię.
- Jak ja was nienawidzę! - zawołałam oburzona i ledwo
podnosząc nogi ruszyłam do szatni.
*
Rozłożyłam się na kanapie delektując się wolną niedzielą.
Chrupiąc sobie suszone owoce włączyłam film, gdy do pomieszczenia zawitał
Rufin. Rzucił się na swoją kanapę i chciał sięgnąć po pilota, ale zauważył, że
ja jestem w jego posiadaniu.
- Prawo pierwszeństwa - wytknęłam mu język, a ten przewrócił
oczami.
- Nie powinnaś być na treningu? - zapytał po chwili.
- Rafael zlitował się nade mną i dał mi wolne - wzruszyłam
ramionami i włączyłam film.
- Czy ty masz zamiar oglądać bajkę? - zapytał z
niedowierzaniem widząc napis "Disney". Uśmiechnęłam się tylko
szeroko, a zrezygnowany demon opadł na poduszki.
Kompletnie skupiłam się na filmie ignorując Rufina, który
prychał z niezadowoleniem, albo komentował głupotę bohaterów. Prawie dostałam
zawału, gdy usłyszałam za plecami głos Rafaela.
- Co wy robicie? - był zdziwiony.
- Oglądamy - rzucił rozbawiony Rufin.
- Ale to jest bajka... - demon wzruszył ramionami i wskazał
na mnie palcem. - Nieważne, czemu nie zadzwoniłeś do mnie, że jest w domu?
- A czemu miałbym to robić?
- Bo miała ze mną trening. Skończył się pół godziny temu -
poczułam na sobie ich spojrzenia. Wepchałam do ust suszone banany starając się
ich ignorować.
- Czemu do niej nie zadzwoniłeś? - ale zanim Rafael zdążył
odpowiedzieć do salonu wpadła Belladona.
- Kate, dzwoniłam do ciebie powiedzieć ci, że wpadnę
wcześniej, ale telefon masz wyłączony.
W ten właśnie sposób mój idealny plan okazał się zrujnowany
przez moją najlepszą przyjaciółkę.
- Oglądacie bajkę? - zapytała zszokowana przystając i patrząc
na nas. Też bym się zdziwiła, gdybym zobaczyła dwóch najgroźniejszych
nieśmiertelnych w tej części globu oglądających bajkę.
- Krainę lodu, siadaj - poklepałam miejsce obok siebie, a
Rufin wybuchnął śmiechem.
- O co chodzi? - Belladona nie dała się zwieść.
- Kate powiedziała mi, że Rafael dał jej dzień wolnego,
wyłączyła telefon i zaprosiła ciebie. Tym sposobem sprawiła, że nikt jej nie
zatargał na trening - demon był bardzo rozbawiony zaistniałą sytuacją. Plan nie
okazał się jednak totalną porażką, bo zamiast się pocić na treningu siedziałam
pod ciepłym kocem i oglądałam film.
Belladona wybuchając śmiechem wsunęła się pod koc zabierając
mi miseczkę z owocami. Ale coś było nie tak.
- Jesteś chora? - zapytałam, a ona spojrzała na mnie jak na
wariatkę.
- Nie - przewróciła oczami. - Czemu miałabym?
- Twoja aura jest... dziwna... - powiedziałam przyglądając
jej się uważnie.
________________________________
Przepraszam za opóźnienie! Kompletnie nie miałam czasu, aby zrobić korektę rozdziału. Jakby tego wszystkiego było mało dzisiaj rozdupczył mi się samochód. Jestem wściekła.
Chciałabym was też zaprosić na Verba Sobria! :)
Świetne! Bicz? Genialny pomysł! Podobają mi się treningi Kate.
OdpowiedzUsuńCiekawe kto dał jej tą branzoletkę.
Mam nadzieje że dowiemy się tego już niedługo.
Haha ;) kto by pomyślał że będą oglądać bajkę....no ja napewno nie. Ale bardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz to opowiadanie.
Oczywiście czekam na nexta! :*
Joanna