Tom I - Rozdział 22



Dziewczyny w recepcji na dole czekały na mnie niecierpliwie.
- I jak, i jak? - dopytywały się, a były tak przejęte, że zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Zdałam! - zawołałam, a one rzuciły się na mnie piszcząc wesoło.
Nagle jak na zawołanie zaczęły śpiewać sto lat, a ja osłupiałam. Skąd one wiedziały? Mając łzy w oczach zaczęłam im dziękować i pojechałam na swoje piętro. Gdy wysiadłam z windy czekała mnie kolejna niespodzianka. Niemalże połowę pomieszczenia zajmowały kwiaty i baloniki.
- Sto lat! I gratuluję obrony! - Rose uścisnęła mnie wręczając płaskie pudełko. Byłam totalnie osłupiała, gdy patrzyłam na srebrny naszyjnik.
- Skąd wiecie? - zapytałam w końcu.
- Facebook - Rose roześmiała się. - Ale ja wiem od Belladony - puściła mi perskie oko, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Co to? - ręką machnęłam na ten cały cyrk co się tutaj dział.
- To wszystko dla ciebie.
Szczęka mi odpadła.
- Od kogo? - wyjąkałam.
- Głównie wielbiciele, ale w gabinecie masz też inne prezenty od tych "ważniejszych" - Rose nakreśliła w powietrzu cudzysłów.
- W gabinecie też mam? - wampirzyca roześmiała się widząc moją minę.
Całe moje biuro było zawalone przeróżnego rodzaju kwiatami i paczkami. Na biurku leżały małe paczuszki, a mi w oczy rzuciła się ta z Apartu. W środku była prosta, srebrna bransoletka z moim wygrawerowanym imieniem na blaszce. Była cudowna i szybko zapięłam ją na nadgarstku.
Calvin Klein przysłał mi swoje perfumy, które były na prawdę ładne, ale i tak z jego linii uwielbiam te męskie o nazwie Aqua. Zrozumiałam co Rose miała na myśli mówiąc "ważniejszych", gdy tylko ujrzałam pudełka od Victoria Secret, Prady, Swarovskiego czy też Chanell. Nie miałam teraz siły, aby je wszystkie otwierać, więc zostawiłam to na później. Na biurku w wazonikach stały mniejsze bukiety konwalii i jaśminu. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo wiedziałam, że przysłać je mogli tylko moi znajomi.
Niedługo później przyszedł Rafael wręczając mi miecz, na którego rękojeści wyrzeźbione były kwiaty ozdobione brązowymi kamieniami. Spojrzałam na anioła i powiedziałam, że pięknie będzie prezentował się na mojej ścianie, ale on mnie tylko wyśmiał i powiedział, że już niedługo będę nim trenować. Sebastian wręczył mi bilety do Disneylandu na Florydzie razem z hotelem pięciogwiazdkowym. Jeremy z Ethanem przysłali mi jakiegoś wypasionego laptopa, którego i tak pewnie będę używać tylko do sprawdzania mejli. Belladona wysłała mi urodzinowego sms'a z życzeniami z dopiskiem, że mohito już czeka w lodówce.
Skończyło się to wszystko na tym, że nic tego dnia nie zrobiłam. Byłam zbyt oszołomiona zainteresowaniem, które mi okazano.
- Podwieźć cię? - zapytał Rufin, gdy oboje szliśmy do windy.
- Tak, proszę - odpowiedziałam nadal będąc trochę głową w chmurach.
Ominęliśmy główne wejście i skierowaliśmy się do tylniego, gdzie też znajdował się parking.
- Jak tam dzień? - zagadnął, a ja zamrugałam oślepiona przez słońce i szybko wsunęłam okulary na nos.
- Szalony, tak to chyba odpowiednie stwierdzenie.
Rufin zaśmiał się i rzucił mi coś, a mi w ostatniej chwili udało się złapać. Były to kluczyki do samochodu. Do cudownego audi R8.
- Dajesz mi prowadzić swoje auto? - zapytałam zaskoczona, ten dzień nie mógł juz być bardziej szalony.
- Jeszcze nie postradałem zmysłów - złapał mnie za ramiona i odwrócił w drugą stronę. - Wszystkiego najlepszego.
Musiałam się uszczypnąć, żeby uwierzyć, że na środku parkingu stoi nowiutkie, białe audi R8 Spyder z rejestracją "RINNIE". Minęło kolejne kilka minut zanim zdałam sobie sprawę, że ten samochód jest prawdopodobnie mój.
- Kupiłeś mi auto na urodziny? - zapytałam spokojnie nie odrywając wzroku od białego cudeńka.
- Produkowany na zamówienie w jednej z moich fabryk - oznajmił z dumą, a ja przełknęłam głośno ślinę.
Cholera, dostałam wymarzone auto na urodziny od faceta, którego... co, nie lubię? No nie, bo go lubię. Cholera, po raz drugi. Nie, ja ani go nie lubię, ani go lubię. Nie jest mi obojętny, bo w sumie to go nienawidzę.
- To co podwieziesz mnie? - zapytał rozbawiony, a ja nawet nie zdając sobie sprawy z tego co robię rzuciłam mu się na szyję piszcząc jak mała dziewczynka.
- Dziękuję! - zawołałam, dałam mu nawet szybkiego całusa w policzek i podbiegłam do mojej nowej zabawki ze świecącymi oczami.
Włożyłam kluczyki do stacyjki i słysząc pomruk odpalanego silnika prawie się rozpłynęłam. Auto było tak cudowne, że zastanawiam się czy kiedykolwiek mnie znudzi. Było to chyba niemożliwe.
Gdy Rufin w końcu usiadł obok mnie ruszyłam z piskiem opon.
- Błagam, tylko nas nie zabij - wyjęczał przerażony patrząc na moją jazdę.
Nie byłam złym kierowcą. Pierwsze co zrobiłam, gdy opuściłam dwór to poszłam zdać prawko. Uspokoiłam się nieco włączając się do ruchu. Przecież nie chciałam nikomu zrobić krzywdy, ani zarysować mojego pięknego audi.
Mając dobry humor zaczęłam sobie nucić pod nosem jedną z pieśni w języku staroniemieckim. Tak teraz go nazywano, oficjalnie jest to stary język, którym kiedyś posługiwali się nieśmiertelni. Teraz mało kto się go uczył.
W pierwszej zwrotce kobieta namawia swojego bohatera, aby poszedł z nią do Avalonu. Opisuje te miejsce jako raj, twierdzi, że mieszkają tam czarodziejskie istoty. Tak na prawdę mitycznym Avalonem jest dwór.
Zaprzestałam śpiewu, gdy zatrzymaliśmy się na światłach i Rufin podłączył swój telefon do radia. Prawie bym walnęła w samochód przede mną, gdy usłyszałam co puścił. Była to instrumentalna wersja pieśni, którą przed chwilą nuciłam. Spojrzałam na niego zszokowana, ale ten tylko uśmiechnął się szelmowsko.
- Czemu nie śpiewasz dalej? To moja ulubiona zwrotka - obdarzyłam go krótkim spojrzeniem, godnym wariata i ruszyłam dalej.
- W nocy powinieneś leżeć przy mnie
Tam gdzie aksamit unosi się w powietrzu
Bohaterze, postawmy żagle
do ogrodów, które spłukało morze
Do tych falujących się kwiecistych łąk
Pójdź ze mną, do Avalonu. (*Oonagh - Avalon)
- Tylko nie bierz tego do siebie dosłownie - zaśmiałam się wjeżdżając na autostradę. Rufin roześmiał się.
- Nie wiedziałem, że znasz staroniemiecki - zainteresował się, a ja prychnęłam.
- Cynthiana mnie zmusiła do nauki. Ciężko było - zmarszczyłam nos przypominając sobie nauczycielkę, dla której wszystko wiecznie było źle. Po chwili do mnie dotarło co innego. - A ty skąd go znasz?
- Jestem stary - spojrzał na mnie rozbawiony. - Kiedyś mówiono tylko w tym języku.
O cholera, jak bardzo musi być stary skoro ten język wymarł chyba dobre trzy setki lat temu. Będę musiała zwrócić się do mojej żywej biblioteki. Belladona na pewno będzie wiedziała.
Jak zaparkowałam, obeszłam samochód z każdej strony, aby go jeszcze chwilę popodziwiać. Dopiero śmiech Rufina zmusił mnie do odejścia. Faceci w czerni jak zwykle mi unikali, ale to nie przeszkadzało mi, aby krzyknąć im "cześć".
Bernard przyniósł mi dużą muffinkę ze świeczką. Śmiejąc się zdmuchnęłam ją, a potem zjadłam. Była pyszna. Odpuściłam sobie przesiadywanie w salonie, który zajął Rufin, bo sprawy między nami nadal miały się trochę dziwnie. Nie wiem co mi się stało, ale o dziesiątej już spałam.
*
Nie pamiętam już jak to się zaczęło, ale krzyczałam. Krzyczałam, błagam, żeby ją zostawili. Prawdopodobnie dostali się do mojego pokoju przez okno ciągnąc Belladonę za włosy. Byli okropni, nie mieli oczu, a ich ręce, wystające z długich peleryn, były pokryte liszajami. Nie mogłam się dostać do przyjaciółki, bo postawili jakąś niewidzialną przeszkodę.
Młóciłam dłońmi powietrze, ale nie byłam w stanie nic zrobić. Jeden ze stworów wyciągnął zza pleców szerokie ostrze i aby je przetestować uciął piękne, długie włosy Belladony.
- Nie! Zostaw ją! Zostawcie ją, sukinsyny! - krzyczałam, czując na policzkach łzy bezsilności.
Stwory wydały jakiś chrapliwy dźwięk, który musiał być śmiechem. Było mi zimno i byłam przerażona. Bestie zaśmiały się ponownie i rzuciły coś na środek pokoju. Gdy przedmiot przestał się turlać z mojego gardła wydarł się krzyk agonii.
Głowa mojej ukochanej mamy była zakrwawiona. Oczy miała szeroko otwarte ze strachu, twarz była pokryta bruzdami jak gdyby rozdrapała sobie twarz nie mogąc wytrzymać z bólu.
- NIE! - dopadłam do niewidzialnej bariery patrząc jak stwór przykłada Belladonie wielkie ostrze do gardła. Jej fiołkowe oczy były pełne łez, a usta układały się w bezgłośne "żegnaj".
Drzwi pokoju się otworzyły i wszedł jakiś cień, od którego biła mroczna aura. Opadłam na kolana próbując pokonać niewidzialną przeszkodę cały czas krzycząc. Zaczęłam tracić siły, ale nie poddawałam się. Cień złapał mnie i próbował odciągnąć, ale szarpałam się.
- NIE ZABIJAJCIE JEJ! BŁAGAM, NIE! - widok zaczął mi się rozmazywać przez lejące się łzy.
Stwory zachrypiały przeraźliwie, jeden z nich zamachnął się. Głowa Belladony przeturlała się i spoczęła obok mojej mamy.
- NIEE! - mój świat legł w gruzach. Szarpałam się, kopałam, okładałam pięściami napastnika, ale nie dałam rady się uwolnić. Krzycząc wplotłam palce we włosy ciągnąc je i wyrywając. Nie mogąc znieść psychicznego bólu chciałam go zagłuszyć fizycznym. Wrzeszcząc jak szalona zaczęłam orać paznokciami ręce, ale to wciąż było za mało. Zawyłam z rozpaczy i uniosłam zakrwawione dłonie do twarzy, ale ten przerażający cień mnie unieruchomił i wywlekł z pokoju. Poddałam się.
Nie obchodziło mnie co się teraz ze mną stanie. Płakałam. Pogrążałam się w wewnętrznej rozpaczy. Wrzeszczałam. Traciłam przytomność. Już nic nie miało dla mnie sensu.
Stwory pojawiały się co jakiś czas wydając te przerażające chrapliwe dźwięki, a ja za każdym razem krzyczałam przerażona. Bałam się, że mogą przynieść mi głowę kogoś jeszcze.
*
Coś jasnego świeciło mi w oczy. Zacisnęłam powieki, ale to wcale nie spowodowało, że jasne coś zgasło. Chciałam się przewrócić na drugi bok, ale coś ciężkiego na mojej talii mi to uniemożliwiało. Pieprzone słońce, że też akurat teraz musi świecić.
Przecież w moim pokoju nie ma wschodów słońca...
Momentalnie otworzyłam oczy, ale musiałam je zmrużyć przez rażące promienie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zdębiałam. Pokój był jasny urządzony na czarno i biało z domieszką stali.
Byłam w pokoju Rufina, a coś ciężkiego na mojej talii okazało się być jego ręką. Pisnęłam przerażona.
- Ćśśś, to tylko sen, a zresztą jest już jasno. Daj mi spać... - wymamrotał sennie przyciągając mnie mocniej do siebie.
- Co ja tu robię?! - zawołałam nadzwyczajnie piskliwym głosem. Przekręciłam się twarzą do demona, aby go odepchnąć od siebie, ale on już otworzył oczy i patrzył na mnie uważnie.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, by się odsunąć, ale zobaczyłam, że moja dłoń i całe przedramię są podrapane. Wszędzie była zaschnięta krew. Z drugą ręką było tak samo. Zamrugałam przerażona nie wiedząc co się stało.
Rufin się nie odzywał tylko patrzył na mnie, jakby oceniał na jakim poziomie wariactwa się znajduję. Po chwili w głowie zaczęły mi się pojawiać przebłyski nocnych zdarzeń.
- O mój boże, Belladona... - głos mi się załamał, a w oczach zebrały łzy.
- Nic się nie stało, to był tylko koszmarny sen - wyszeptał uspokajająco Rufin przyciągając mnie do siebie i tuląc. Emocje wzięły górę i wybuchłam płaczem.
Minęło trochę czasu zanim się uspokoiłam, a oddech mi się unormował. Dopiero teraz zorientowałam się, że przylgnęłam do demona jakby był ostatnią deską ratunku. Niezdarnie wyplątałam się z jego uścisku i usiadłam na łóżku obejmując się ramionami. Czułam się taka krucha i bezradna.
- Opowiesz mi co się stało? - zapytał cicho, ale ja tylko pokręciłam głową zaciskając usta, aby się ponownie nie rozpłakać.
Rufin wstał i podszedł do stolika, na którym leżało kilka rzeczy: portfel, klucze czy też telefon. Ubrany był tylko w spodnie dresowe. Odwrócił się patrząc na mnie, a ja nie mam pojęcia co ujrzał, bo zacisnął zęby i biorąc telefon wyszedł.
Owinęłam się kołdrą, że wystawał mi tylko czubek głowy. Nadal nie mogłam się opanować po tym okropnym śnie, cała się trzęsłam. Rufin wrócił do pokoju kładąc jakieś pudełko na łóżku i podając mi telefon. Chwyciłam go drżącą ręką przykładając do ucha.
- Rinnie? - głos Belladony był zaspany.
- Belladona - odetchnęłam z ulgą, a w moim głosie słychać było płacz.
- Na boga, co się stało? - Bella momentalnie się rozbudziła, a w jej głosie brzmiała troska.
- Miałam straszny sen. Oni ciebie... - zacięłam się wciągając gwałtownie powietrze. - I mamę też... - zaczęłam łapczywie łapać powietrze.
- Już dobrze, kochanie, to był tylko zły sen. Jest koło ciebie Rufin? - zapytała, a mój wzrok momentalnie powędrował w stronę demona.
- T-tak...
- Dobrze, daj mi go do telefonu.
Wyciągnęłam trzęsącą się rękę, a on złapał szybko aparat przykładając go do ucha.
- Jest cała podrapana... Tak, właśnie to robię... Nie, zachowywała się jakby na prawdę kogoś widziała... Taa, zadzwoniłem już do Rose... Tak, ja też - pośpiesznie odpowiadał na pytania w międzyczasie otwierając apteczkę. Gdy skończył rozmawiać rzucił telefon na stolik.
Nie pytając o zgodę złapał moją rękę i zaczął oczyszczać rany. Skrzywiłam się, gdy przyłożył wacik nasączony wodą utlenioną. Musiałam wyglądać fatalnie, ale obserwując Rufina zauważyłam, że on też nie wygląda najlepiej. Oczy miał podkrążone, a twarz zmęczoną.
- Jak długo...
Demon podniósł na chwilę głowę, ale potem wrócił do swojego zadania.
- Całą noc. Musiało się zacząć jak tylko zasnęłaś. Zapewne, gdybyś mogła to byś się zabiła z rozpaczy - stwierdził gorzko, a ja przełknęłam głośno ślinę. Owszem, chciałam to zrobić, bo to wszystko wydawało się takie prawdziwe.
- Pilnowałeś mnie całą noc? - zdziwiona otworzyłam szeroko oczy.
Westchnął głośno odkładając na bok bandaże i spojrzał na mnie.
- Ktoś mącił ci w snach. Musiałem cię tutaj przynieść, bo bardzo możliwe, że ktoś przyniósł coś do twojego pokoju.
Zamrugałam kilka razy zdziwiona i spojrzałam na swoje nadgarstki, na których pojawiły się siniaki.
- Sama to sobie zrobiłam? To wszystko - machnęłam dłonią wskazując na siebie.
- Większość tak, ale siniaki mogłem przez przypadek nabić ci w nocy - skrzywił się. - Musiałem cię trzymać, bo rzucałaś się jakbyś co najmniej zobaczyła śmierć - wyjaśnił.
- Bo zobaczyłam - powiedziałam cicho do siebie, a głośniej dodałam. - Dziękuję.
Rufin przyniósł mi moje dresy i śniadanie, dzięki czemu poczułam się trochę lepiej. Leżał na boku na łóżku przeglądając coś w laptopie. Jadłam winogrona myśląc nad tym wszystkim co się stało.
- Po co ktoś miałby to robić? W sensie te sny... - nie wiedziałam jak ubrać w słowa własne myśli.
- To logiczne, że możesz mieć wrogów. Podejrzewam, że nawet całkiem wielu.
- Dlaczego? - rozumiałam, że bywałam wredna, ale nie aż w takim stopniu, aby życzyć mi śmierci, albo obłędu.
Rufin podniósł głowę zaskoczony tak banalnym pytaniem.
- Jesteś ładna i charyzmatyczna. Ludzie jedzą ci z ręki, a królowa osobiście cię wybrała na te stanowisko. Działasz charytatywnie, a twoja popularność szybko rośnie. To całkiem sporo powodów, aby cię nienawidzić.
Podobam mu się. Nie wiem, dlaczego akurat zapamiętałam tylko to. Pewnie, dlatego, że nastąpił efekt pierwszeństwa, czyli zapamiętujemy to co zostało powiedziane pierwsze. Taa jasne, kogo chce oszukać. Po prostu...
- ... jestem jakąś wariatką - i dopiero wybuch śmiechu Rufina uświadomił mi, że ostatnie trzy słowa wypowiedziałam na głos.
Belladona, niczym tornado, wpadła do nas kilka godzin później. Torbę miała wypchaną, bóg jeden wie czym. Gdy tylko ją zobaczyłam zerwałam się z łóżka i rzuciłam jej na szyję wypłakując jej wszystkie żale z nocy. Mówiłam szybko i nieskładnie, więc wątpię czy za wiele zrozumiała.
- Chyba nigdy w życiu nie okazałaś mi tyle uczuć - Bella zaśmiała się, a ja uczyniłam to samo. Jej obecność podniosła mnie na duchu.
Odsunęła mnie ode siebie na długość ramion łapiąc za ręce. Gdy tylko to zrobiła odskoczyła ode mnie jak oparzona. Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Twoja bransoletka - wypowiedziała wpatrując się w mój nadgarstek.
_________________________________________
Dostałam swój plan zajęć. Gorszego już nie mogłam mieć! :( Zajęcia od 8 do 19, cudownie!

2 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle cudowny! Oczywiście czekam na ciąg dalszy. :)
    Kiedy dodasz coś nowego?

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam że czytam ten rozdział już drugi raz, ale komentuje dopiero teraz, za co najmocniej przepraszam, bo coś z internetem mi się robiło. Na szczęście teraz jest wszystko w porządku i jestem.
    Rozdział świetny. Bardzo intrygujący i ciekawy.
    Czekam na ciąg dalszy XD
    Pozdrawiam
    Joanna

    OdpowiedzUsuń