Obudziłam się, gdy zaczynało się już ściemniać. Oczy miałam
spuchnięte od płaczu. Przemyłam twarz zimną wodą i ubrałam się w za dużą bluzę
i spodnie dresowe. Włosy splątałam na czubku głowy. W domu musiało być kilka
osób, bo słyszałam podniesione głosy.
Zeszłam na dół kierując się do kuchni i totalnie ignorując
salon, w którym wszyscy się zgromadzili. Pomieszczenia były na przeciwko
siebie, więc nie zdziwiłam się, że ktoś mnie zawołał. Zdziwiłam się dopiero
kiedy usłyszałam głos Belladony.
- Nie odbierałaś telefonu, Rina - to by wyjaśniało co tutaj
robiła.
Pijąc wodę zamyśliłam się nad odpowiedzią, ah tak, rzuciłam
nim o ścianę nic dziwnego, że nie działa.
- Rinnie, przepraszam za wczoraj, nie powinnam była cię
zostawiać - jej słowa sprawiały, że przystanęłam nagle. Skąd jej przyszło do
głowy, że to jej wina?
- Przecież to nie twoja wina - zmarszczyłam brwi. Ciekawe ile
z całej sytuacji powiedział im Rufin.
Już samo jego imię wywoływało u mnie gniew.
- Nie ważne, nic się nie stało - powiedziałam, ale Belladona
nie wyglądała na przekonaną. Pewnie wiedziała, że płakałam.
Przed zaśnięciem tak zamknęłam się w sobie, że kompletnie
usunęłam swoją aurą chowając ją za barierą tak silną, że nawet sama jej nie wyczuwałam.
Nie byłam w stanie tego zrobić będąc pijana.
Gdy weszłam do salonu wszyscy nagle zamilkli, ale nie
przejęłam się tym tylko szłam dalej, aż wyszłam na tras, a potem na trawę. Było
ciemno, ale to mi nie przeszkadzało, aby poćwiczyć jogę.
Jakiś czas później Belladona zawołała mnie na kolację i
zapytała czy zanieść mi ją do pokoju. Nie chciałam na razie tam wracać, bo
pomieszczenie przypominało mi o rozpaczy jaką przeżyłam. Dopiero podczas tego
wybuchu zdałam sobie sprawę jak bardzo nie mogę sobie poradzić z zaistniałą
sytuacją.
Do jadalni przyniosłam ze sobą laptopa, więc nie bardzo
ruszała mnie rozmowa, która się nie kleiła. Rafael, Ethan i Sebastian chcieli
podtrzymać rozmowę i próbowali żartować, ale Belladona patrzyła na nich
pobłażliwie, a ja z Rufinem uparcie milczeliśmy.
Na pewno wszyscy zdawali sobie sprawę, że nieźle się
pokłóciliśmy, ale nikt nic nie wspomniał.
Jedną ręką jadłam spaghetti, a drugą przeglądałam maile. Było
w nich dużo spamu, zdarzyły się nawet pogróżki wysłane z adresu czekoladka@buziaczki.com,
nie czytając od razu go usunęłam.
Była także wiadomość do Victorii.
- Victoria skończyła już plany i w poniedziałek się dowiemy,
czy zostaną zatwierdzone - zwróciłam się do siedzącej obok mnie Belladony cały
czas patrząc na ekran.
- Tak szybko? A co z budynkiem? - zapytała skutecznie
ignorując ciszę jaka zapadła.
- Kupiłam go - odparłam odrywając się na chwilę od
klawiatury, aby włożyć do ust dużą porcję makaronu. - Znaczy na razie wpłaciłam
zaliczkę. Gościu już mi dał klucze do posesji. Teoretycznie nawet jutro mogły
by tam wkroczyć ekipy budowlane - skrzywiłam się, bo jeszcze nie miałam pojęcia
skąd wytrzasnę na to pieniądze.
- Coś wymyślimy - odpowiedziała Belladona zamyślając się. - A
właśnie, Paige do mnie dzwoniła, bo do ciebie nie mogła się dodzwonić.
- Telefon mi upadł. Chyba się popsuł - wzruszyłam ramionami
unikając za wszelką cenę wzroku Rufina, który wgniatał we mnie swoje
spojrzenie.
- Mówiła, że znalazła kilku ochotników, którzy chcą nam
pomóc.
- Na prawdę? - zapytałam, a na mojej twarzy pojawił się
szczery uśmiech. Miałam dziwne wrażenie jakby cała jadalnia odetchnęła z ulgą.
- Aha, no wiesz jakiś tam mąż kochanki brata siostry prowadzi
małą firmę budowlaną - Belladona uśmiechała się dumnie z przyniesionych wieści.
- A co będziecie budować? - zapytał spokojnie Rafael, a ja
czułam jak się krzywię.
Miałam tymczasowy wstręt do facetów i nie miałam ochoty z
nimi rozmawiać. Może to dlatego, że to właśnie mój ojciec był wampirem, przez
którego jestem inna i znajduję się właśnie tutaj?
- Nic, czemu byście nie poświęcili więcej niż minutę swojej
uwagi - powiedziałam oschle i zabrałam się do jedzenia.
*
Już do końca weekendu byłam okropna. Zdawałam sobie z tego
sprawę, ale nie miałam ochoty nic z tym robić. W poniedziałkowy ranek do pracy
odwiózł mnie jeden ze strażników, bo Ethan "miał coś pilnego do
załatwienia". Podejrzewam, że po prostu nie chciał przebywać w moim
towarzystwie. Wcale się nie dziwię.
W porze lunchu Rose powiadomiła mnie, że jest spotkanie w
sali konferencyjnej, w którym muszę uczestniczyć. Udałam się tam sama, a gdy
weszłam do środka rozmowa już trwała.
- Nie wiem kto pana uczył kultury, panie White, ale etykieta
nakazuje, aby poczekać na wszystkich zanim zacznie omawiać się ważne sprawy. A
ja - zerknęłam na zegarek - miałam jeszcze trzy minuty, aby się zjawić.
White był skrzatem, który wiedział o wszystkim co się dzieje
w mieście i właśnie teraz zdawał jakiś raport. Na sali konferencyjnej
zapanowała cisza, a ja zajęłam swoje miejsce kładąc laptopa przed sobą, ale go
nie otwierając. Splotłam za to ręce i spojrzałam wyczekująco po zebranych.
Prawie parsknęłam śmiechem, gdy zobaczyłam White'a, który na przemian rumienił
się i bladł. Nie byli chyba zbytnio zadowoleni z faktu, że mam zamiar dzisiaj
ich uważnie słuchać.
- Było kilka zgłoszeń ze szkół, że dzieciom nagle wyrastają
skrzydła lub rogi - ciągnął White, a ja jeszcze bardziej nadstawiłam uszu.
Wampir, prawnik, który pracował pod Sebastianem, prychnął
zirytowany.
- Same problemy z tymi dzieciakami - podłapał chochlik.
- Może pan to wyjaśnić? - zapytałam pozornie uprzejmym tonem,
ale wielka trójca wciągnęła ze świstem powietrze. Oni doskonale wiedzieli, że
nie byłam w nastroju i stała się ze mnie okropna zołza.
- Co tu wyjaśniać?! Rodzice nie potrafią upilnować swoich bachorów
i wychodzą potem z tego właśnie takie problemy - sarknął, a gdybyśmy znajdowali
się na dworze pewnie by i splunął.
- A może to rząd nie zapewnia im odpowiedniej ochrony? -
zapytałam zbyt przymilnie, a twarze zebranych zaczerwieniły się z gniewu.
- Nie wie pani o czym mówi! - zawołał oburzony
wampir-prawnik, a ja uśmiechnęłam się pobłażliwie.
- Ależ doskonale wiem - upierałam się przy swoim.
- Nie ma pani nawet odpowiedniego wykształcenia, ani
doświadczenia! - zawołał chochlik, a krew sie we mnie zagotowała. Zacisnęłam
zęby, kątem oka rejestrując jak Rufin przejeżdża dłonią po twarzy.
- A zatem opieramy się o doświadczenie, tak? Dobrze, więc
niech to zadziała w drugą stronę. Ma pan dzieci? - zapytałam póki co doskonale
panując nad swoimi nerwami.
- Dwóch synków i córeczkę - odparł dumny ojciec, a ja
uśmiechnęłam się co zostało mylnie odebrane. Uśmiechałam się, bo potrafiłam
przewidzieć jak sprawa się potoczy.
- Pewnie mają nauczycielkę, która ich uczy pisania, grania na
instrumentach i łaciny?
- Tak. Lydia jest najlepszą guwernantką w całym Nowym Jorku -
chwalił się nie wiedząc, że właśnie sam na siebie zostawia sidła.
- Więc skąd pan wie, że pańskie własne bachory, gdyby poszły
do szkoły publicznej wraz ze śmiertelnikami nie zapragnęłyby pokazać swoje
własne skrzydła zwykłym dzieciom?
- Jak pani śmie... - krztusił się własną śliną będąc cały
czerwony na twarzy.
- Dedukując dalej, będą się czuły lepsze od innych dzieci, bo
przecież są nieśmiertelnymi i ich tatuś zajmuje wysoką pozycję, w razie
kłopotów może im uratować skórę. Nasuwa się kolejne pytanie. Czy pańskie dzieci
używają zaklęć maskujących? - nie dałam mu czasu na odpowiedź tylko dalej
kontynuowałam. - Ależ oczywiście, że nie, bo przecież uczą się w domu! Tylko
zastanawiał się pan jak wyjaśnić dziecku, dlaczego musi nosić jakiś łaskoczący
pierścień na rogach, albo dlaczego chłopiec musi nosić kolczyk maskujący
skrzydła, tym bardziej, że inne dzieci się z niego naśmiewają, że wygląda jak
gej? "Dla twojego bezpieczeństwa" brzmi mało przekonywująco. Tak samo
dla bezpieczeństwa zabrania się małym chochlikom latać, bo mogą sobie zrobić
krzywdę. Wniosek? Robią to, gdy rodzice nie widzą.
Zapanowała cisza, a każdy szukał słów, albo ciętej riposty,
aby dać mi popalić.
- Moje dzieci nigdy by nie zachowały się tak
nieodpowiedzialnie! - chochlik złapał się najbanalniejszej odpowiedzi. Nie
mogło pójść lepiej.
- Świetnie, to może przeprowadzimy eksperyment? - zapytałam z
pogodnym uśmiechem. - Pańskie dzieci pójdą do publicznej szkoły.
- Niby dlaczego miałbym to robić? - oburzył się. - Stać mnie
to mogę sobie pozwolić.
- Gdyby pan był pewny zachowania własnych dzieci, zgodziłby
się pan bez problemu. No bo przecież utarł by pan nosa jakiejś głupiej,
niewykształconej kobiecie. Ale nie jest pan pewny swojej decyzji i woli nie
ryzykować usprawiedliwiając się własną sytuacją materialną. Bardzo ważną
kwestię pan poruszył, bo okazuje się, że większości rodzin żyjących wśród
śmiertelników nie zawsze stać na zakup zaklęć.
- Co to za brednie! - krzyknął podnosząc się z miejsca.
- Złamał pan kilka zasad. Obrażał pan nimfę, dworską
wysłanniczkę osobiście wybraną przez królową, która była jej uczennicą. Tak,
królowa jest moją przełożoną - powiedziałam widząc zdziwione spojrzenia. - Nie
potrafi pan się opanować i zamiast zdrowym rozsądkiem kieruje się pan emocjami,
w tym przypadku gniewem, że ktoś podważa pańską decyzję. A co najważniejsze
sprzeciwia się pan prawu równości pomiędzy rasami. Czy powinnam dopisać coś
jeszcze do raportu, który wyślę królowej? - zapytałam uprzejmie, a chochlik
pobladł i pośpiesznie usiadł na krześle. - Tak właśnie myślałam - uśmiechnęłam
się z satysfakcją.
- To co pani proponuje? - zapytał wampir-prawnik, a gdyby
mógł to by mi napluł w twarz.
- Darmowe zaklęcia maskujące dla wszystkich dzieci, które
uczęszczają do szkoły publicznej - powiedziałam i nastąpił prawdziwy chaos.
Wszyscy się przekrzykiwali, usłyszałam nawet kilka obelg
rzuconych pod moim adresem. Nie przejmowałam się tym siedząc spokojnie i
oglądając swoje paznokcie. Miałam wyśmienity humor, bo popsułam go kilku innym
osobom, które w pełni na to zasługiwały.
- Rufinie, a co ty o tym myślisz? - zapytał chochlik, który
był wzburzony, ale zastraszony utratą stanowiska starał się opanować.
Oho, teraz dopiero będzie ciekawie! Zwróciłam twarz w stronę
demona uprzejmie czekając na odpowiedź.
- Gdy z tym nic nie zrobimy... - urwał, a ja wykorzystałam
to, aby wtrącić swoje trzy grosze.
- To będzie oznaczać, że Rada w Nowym Jorku nie jest w stanie
poradzić sobie z dziećmi, a to wystawi ją na pośmiewisko na skalę całego
nieśmiertelnego świata.
- Dokładnie to chciałem powiedzieć - powiedział Rufin przez
zaciśnięte zęby, a słowa te z trudem wyszły z jego gardła.
- Cieszę się, że sie zgadzamy - uśmiechnęłam się pogodnie.
Zarządzono koniec spotkania, a oburzeni mężczyźni pośpiesznie
opuścili salę konferencyjną. Pakowałam dokumenty do teczki będąc w wyjątkowo
dobrym humorze.
- Mścisz się na mnie? - Rufin wyrósł przede mną nagle, a ja
zorientowałam się, że zostaliśmy sami.
- Nie, ja tylko pokazuje twoim pracownikom, że są idiotami -
oznajmiłam próbując go wyminąć, ale zagrodził mi drogę. - O co ci chodzi? -
zapytałam wkurzona.
- O tę całą kłótnię, którą wywołałaś - machnął ręką w stronę
długiego stołu.
- Wywołałam kłótnię? - zapytałam oszołomiona. - Chcesz mi
powiedzieć, że każdego stać na zaklęcia? Tylko tak powiedz, a przyprowadzę ci
całe tłumy, aby ci udowodnić, że nie masz racji!
- A co ty możesz wiedzieć o działaniach dobroczynnych? -
zakpił krzyżując ramiona na piersi.
- O wiele więcej niż ci się wydaje - warknęłam i odpychając
go opuściłam salę.
_________________________________________________
Widząc te zdjęcie nie mogę się zdecydować kogo kocham bardziej, Rufina czy Rafaela :D
Cudem udało mi się poprawić rozdział już teraz, bo zaraz powinnam wychodzić już do pracy. Nawet nie pytajcie jak mi się nie chce.
Zostałam nominowana do Liebster Award przez DarkQueen. Dziękuję prześlicznie! Odpowiem na pytania jak tylko znajdę chwilkę wolnego czasu.
Boże! Ten rozdział pokazuje jacy niektórzy faceci są chamscy i bezmyślni. Zirytowałam się >< Kath! Postaw ich do pionu i pokaż, że nie mają jaj! Rozdział bardzo mi się spodobał. Czuję, że Kath po części chce się odegrać na Rufinie... Czekam na ciąg dalszy tej sprawy~!
OdpowiedzUsuńCo do zdjęcia... *^* Chyba się zakochuję...
A z innej beczki... Ostatnio jechałam samochodem z dziadkami, rozglądam się i nagle wydzieram się "RUFIN!!! O KALIPSO!", a moi dziadkowie " Wszystko dobrze?" Co twoje opowiadanie ze mną robi... Mam nadzieję, że jeszcze gdzieś spotkam Sebastiana *Q*
Z drugiej beczki razy 2... Wybacz, że robię to tutaj, ale chciałam cię zaprosić na mojego bloga ^ ^ http://akademia-theoi.blogspot.com/
Czekam na piątek!!! <3
Weszłam przez rejestr bo zaciekawił mnie opis :) Lecę czytać ! :*
OdpowiedzUsuńhttp://artystyczny-zawrot-szczescia.blogspot.com